Każde pokolenie ma swoje Gwiezdne wojny. Ja wychowałem się na najstarszej trylogii i kolejną zwyczajnie się nie zachwyciłem. Po premierze Przebudzenia Mocy wierzyłem, że jest jeszcze nadzieja. Że mimo wielu wad seria ma szansę stanąć na nogi i bawić również i mnie. Myliłem się. Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi to kolejny krok w stronę, której nie potrafię zaakceptować. Być może po prostu jestem już za stary.
Historia opowiedziana w filmie rozpada się na dwa główne wątki. Pierwszy z nich to opowieść o Luke’u (Mark Hamill), który ukrywa się na zapomnianej planetce zamieszkałej przez dziwaczne strażniczki i mlekodajne smoki. Podobnie jak wszyscy inni wielcy mistrzowie, wychował monstrum, które przeszło na stronę wroga (Adam Driver). Męczony wyrzutami sumienia wierzy, że Jedi należą już do przeszłości. Jednak Rey (Daisy Ridley), która do niego przybywa prosić o pomoc, jest innego zdania. Drugi wątek opowiada o tym, jak garstka rebeliantów wraz z księżniczką Leią (Carrie Fisher) próbuje ewakuować się w bezpieczne miejsce, podczas gdy Najwyższy Porządek próbuje ich bezceremonialnie ubić.
Ową prostotę fabularną reżyser i scenarzysta Rian Johnson próbował zamaskować sztampową opowieścią o winie i odkupieniu oraz antykapitalistyczną ideologią, jakże popularną wśród dzisiejszej młodzieży. Dodatkowo postanowił wymieszać męczący patos ze średniej jakości humorem, co dla wielu widzów okazało się mieszanką niestrawną. Rażą zwłaszcza liczne absurdy, na widok których dojrzały widz chowa twarz w dłoniach. Scen takich jest co najmniej kilka i po prostu irytują. Ja rozumiem, że to bajka, Moc, magia i te sprawy, ale litości! Wszystko ma jakieś granice! Jakoś Łotr 1 aż taki głupawy nie był!
Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi zyskuje najwięcej wtedy, kiedy skupia się na czystej akcji. Misja Finna (John Boyega) i Rose Tico (Kelly Marie Tran) jest emocjonująca, a awanturnik DJ (Benicio del Toro) świetnie wchodzi w buty Hana Solo. Wrażenie robią też efekty specjalne, niesamowite widoki i kosmiczne bitwy, choć – znów! – niektóre z nich są kuriozalne. I właśnie słowo kuriozalne ciąży najbardziej na tej produkcji. Gdyby wyeliminować z niej fabularne bzdury, nastolatka w masce robiącego na złość swoim rodzicom, ów patos, przeciętnej jakości humor, wiele błędów obsadowych… Fakt, robi się tego dużo, ale gdyby naprawić te wszystkie błędy, to Ostatni Jedi mógł być naprawdę dobrym filmem. Ten świat ma gigantyczny potencjał, tylko Disney wciąż nie potrafi go wykorzystać.
Michał Zacharzewski
Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi, Star Wars: The Last Jedi, 2017, reż. Rian Johnson, wyst. Mark Hamill, Carrie Fisher, Adam Driver, Daisy Ridley, John Boyega, Oscar Isaac, Andy Serkis, Lupita Nyong’o, Domhnall Gleeson, Laura Dern, Benicio del Toro, Kelly Marie Tran
Ocena: 6/10
Polub nas na Facebooku!
Spis naszych recenzji na serwisie Media Krytyk.
14 uwag do wpisu “Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi”