Gwiezdne Wojny. Przebudzenie Mocy

ChomikaTo najważniejszy film ubiegłego roku. Najważniejszy zwłaszcza dla branży, bo przyniesie jej kolosalne zyski. Tak dochodowej produkcji nie było od kilku dekad, a przypomnę, że żyjemy w czasach, gdy widzowie coraz rzadziej chodzą do kina. Mają inne rozrywki, konsole, komputery, telefony, sześćdziesięciocalowe telewizory z nagłośnieniem 7.1. Nie potrzebują kina, obcych ludzi chrupiących im nad uchem popcorn lub w kluczowym momencie filmu informujących małżonkę, by kupiła owoce na bazarku.

Dlaczego ludzie poszli na nowe Gwiezdne Wojny? Cóż, w sporym stopniu odpowiada za to genialna, choć kosztowna kampania reklamowa przygotowana przez studio Disneya. Szefowie wytwórni nie oszczędzali. Na firmę LucasFilm i prawa do kilku kultowych marek wydali ponad cztery miliardy dolarów i wiedzieli, że na tym się to nie skończy. Zainwestowali w czas reklamowy i ogłoszenia w prasie, rozpoczęli produkcje milionów gadżetów – kubków, koszulek, figurek, zabawek czy gier. W efekcie jesienią nie mówiło się tyle o żadnym innym filmie.

Za sukces Gwiezdnych wojen odpowiada też w jakimś stopniu wielka moda na remake’i i coraz większy sentymentalizm konsumentów kultury. Nie bez powodu drugim najbardziej dochodowym filmem 2015 roku jest Jurassic World, zaś na rynku gier komputerowych wielką popularnością cieszą się odświeżone hity sprzed lat. Ludzie – co wiedział już inżynier Mamoń – lubią rzeczy, które już znają. Zwłaszcza te, które kochali w młodości. I są za to w stanie sporo zapłacić!

Pytanie tylko, czy towar jest odpowiedniej jakości. „Gwiezdne Wojny: Przebudzenie mocy” można ocenić na dwa różne sposoby. Jako zwykły film rozrywkowy skierowany do tak zwanej szerokiej publiczności sprawdza się całkiem przyzwoicie. Jest nieźle zagrany, dynamiczny, przeładowany efektami specjalnymi. Potrafi wciągnąć tempem akcji i fabularnymi twistami, rozśmieszyć, a także zachwycić plenerami. Z kina wychodzi się ze świadomością, że spędziło się naprawdę intensywne dwie godziny. I jeszcze zobaczyło herosów sprzed lat, Harrisona Forda, Chewbaccę czy Carrie Fisher!

Problem w tym, że wystarczy się dłużej zastanowić nad filmem, by zauważyć jego niedociągnięcia. I to niedociągnięcia w każdym elemencie (prócz wspomnianych efektów). Fabuła okazuje się ordynarną kopią poprzednich filmów. W dodatku osadzoną w rzeczywistości nie pasującej do tej, którą znamy. Co stało się z dawną Republiką i walczącymi w jej imieniu rebeliantami? Skąd wziął się Nowy Porządek i dlaczego do złudzenia przypomina Imperium Zła? Czy ludzie (przepraszam, kosmici) naprawdę niczego się nie nauczyli?

Planety, które odwiedzamy, niczym specjalnym nie zaskakują. Ba, do złudzenia przypominają te już znane, chociażby pustynne Tatooine i porośniętą dżunglą Naboo. Sprzętu też nie ma nowego, zwierząt zaledwie kilka. Nowa knajpa przemytników odzwierciedla tę starą. Nawet bohaterowie nie przekonują. Han Solo siłą rzeczy jest już starym dziadkiem, młody odważny pilot przypomina latynoskiego kochanka z wenezuelskich seriali, zaś następca charyzmatycznego Lorda Vadera w pewnym momencie zaczyna wręcz budzić śmieszność. Brakuje też chemii między aktorami, choć twórcy sugerują, że postacie coś łączy.

Filmowi brakuje Mocy. Brakuje porywających tematów muzycznych, świetnie dobranych dźwięków, ciekawych zagadek i dojrzałych rozwiązań fabularnych. Chociaż w tym ostatnim przypadku nie jest to pewne. Być może kolejne części uzasadnią pozorną miałkość historii – tyle że wtedy będą dość przewidywalne. Cóż, przekonamy się o tym. Na razie pozostaje kręcenie nosem lub… po prostu dobra zabawa!

Wojciech Kąkol

Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy, Star Wars: Episode VII – The Force Awakens, USA, 2015, reż. J.J. Abrams, wyst. Harrison Ford, Mark Hamill, Carrie Fisher, Adam Driver, Daisy Ridley, John Boyega, Oscar Isaac, Lupita Nyong’o, Andy Serkis, Peter Mayhew, Anthony Daniels, Thomas Brodie-Sangster, Simon Pegg

Ocena: 7/10