Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie

Dekadę temu czekałbym na nowe Gwiezdne wojny jak na prawdziwą ucztę. Wychowałem się na klasycznej trylogii i jako dziecko marzyłem o własnym mieczu świetlnym. Później czytałem, a nawet tłumaczyłem książki z tego świata, fascynowałem się ciekawostkami dotyczącymi Sokoła Millennium czy kolejnymi rycerzami Jedi pojawiającymi się w powieściowym uniwersum. I choć George Lucas robił wiele, żeby mi te wspomnienia zepsuć, wciąż uważałem się za fana serii.

Dopiero Ostatni Jedi to zmienił. Pozbawił mnie złudzeń, odebrał resztki magii, którą gdzieś w głębi serca wciąż przechowywałem. W efekcie na Skywalker. Odrodzenie już nie czekałem. Film był mi całkowicie obojętny. Teraz, po seansie, wiem już, że to obraz lepszy od ostatniej odsłony cyklu, pozbawiony fabularnych nonsensów i kuriozalnych dialogów. To wciąż jednak bardzo widowiskowy film dla dzieci. Na wersję z dubbingiem walą ośmiolatkowie, więc nie należy dziwić się, że mnie – człowiekowi pięć razy starszemu – ta historia się nie podoba.

Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie wydaje się dziwnie oderwany od poprzednich odsłon cyklu. Nagle okazuje się, że Kylo Ren (Adam Driver Truposze nie umierają, Historia małżeńska) służy w rzeczywistości wciąż żywemu Palpatine’owi, który na jednej z planet zbiera armię nie do pokonania. Ruch oporu dowiaduje się o tym. Rey (Daisy RidleyPrzebudzenie mocy, Morderstwo w Orient Expressie), Finn (John BoyegaPacific Rim: Rebelia, The Circle. Krąg) i Poe (Oscar IsaacTo właśnie życie, Ex Machina) wyruszają na niebezpieczną misję, której celem jest odnalezienie owej planety i niedopuszczenie do inwazji. Towarzyszą im wierne roboty oraz niezastąpiony Chewbacca.

I teoretycznie wszystko się tu zgadza. Są wielkie kosmiczne bitwy, egzotyczne planety, efektowne strzelaniny, pojedynki na miecze świetlne i serwowane co najmniej kilkukrotnie mądrości Jedi. Do tego pojawiają się – wciśnięci nieco na siłę – bohaterowie oryginalnej trylogii, w tym Luke (Mark HamillLaleczka, Kingsman: Tajne służby), Leia (Carrie Fisher Teoria wielkiego podrywu) i Lando (Billy Dee WilliamsBatman, Maska śmierci). Efekty specjalne są znakomite, muzyka grzmi z głośników, a tempo nie spada nawet na chwilę. Nawet humor jest, i to całkiem na poziomie.

Tyle że nic się tu nie zgadza. Historia znów wydaje się kopią opowieści z poprzednich odcinków, bohaterowie zachowują się nielogicznie, zaś zmiany lokacji są na tyle szybkie, że nie ma nawet chwili, by się nimi podelektować. Bohaterom brakuje charyzmy postaci z oryginału. Właściwie wszyscy są tu mydłkowaci i nieciekawi – dość powiedzieć, że najciekawszą osobą okazuje się C3PO. Nawet sam wielki Imperator nie budzi grozy. Stąd ogląda się Skywalker. Odrodzenie bez choćby cienia emocji. A to najgorsze, co mogło spotkać Gwiezdne wojny.

Zobacz, jeśli:
– Lubisz zmarvelizowane Gwiezdne Wojny
– Cenisz świetne efekty specjalne
– Podobał ci się Ostatni Jedi
– Masz dziesięć lat

Odpuść sobie, jeśli:
– Liczysz na film na miarę oryginalnej trylogii
– Tęsknisz za ewokami (są tylko przez chwilę)

Michał Zacharzewski

Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie, Star Wars: The Rise of Skywalker, 2019, reż. J.J. Abrams, wyst. Daisy Ridley, Adam Driver, John Boyega, Oscar Isaac, Billy Dee Williams, Mark Hamill, Anthony Daniels, Domhnall Gleeson, Lupita Nyong’o, Keri Russell, Dominic Monaghan, Carrie Fisher

Ocena: 6,5/10

Polub nas na Facebooku.
Spis naszych recenzji na serwisie Media Krytyk.

8 uwag do wpisu “Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie

  1. mnie się spodobała ta część, może dlatego, że po poprzedniej (wyszłam z kina w trakcie) nie miałam żadnych ocekiwań ani przez moment się nie łudziłam 🙂

    Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.