Midsommar: W biały dzień

Mówią, że to horror, i rzeczywiście jest to horror, ale bardzo nietypowy. Artystyczny. W Midsommar: W biały dzień nie ma potworów wyskakujących zza kadru i walącej po uszach muzyki. Nie ma zbyt wielu brutalnych scen, krew nie sika co chwila na wszystkie strony, duchy nie krążą po ciemnych korytarzach. Bo i ciemnych korytarzy zbyt wielu nie ma. Większa część akcji toczy się gdzieś w Skandynawii podczas letniego przesilenia. W okresie, gdy słońce nie chowa się za horyzont i przez wiele dni trwa piękny, słoneczny dzień.

Podczas niepokojącego, kilkunastominutowego wprowadzenia poznajemy Dani (Florence Pugh Uciszyć zło, Król wyjęty spod prawa), studentkę, której siostra cierpi na depresję dwubiegunową. Dani nie może się do niej dodzwonić, podobnie jak do swoich rodziców. Denerwuje się całą sytuacją, czym tylko wkurza zmęczonego jej problemami chłopaka, Christiana (Jack Reynor Randka z królową, Wykapany ojciec). Gość jest przekonany, że Dani niepotrzebnie histeryzuje i powinna zacząć żyć swoim życiem. Chwilę później dziewczyna otrzymuje wstrząsającą wiadomość. Jej siostra zabiła rodziców, a następnie sama popełniła samobójstwo.

Pół roku później Dani wciąż przezywa tę tragedię. Nie wychodzi z domu, nie umie się niczym cieszyć, często wybucha płaczem. Mimo to zgadza się pojechać z Christianem i grupką jego przyjaciół z wydziału antropologii do położonej na odludziu skandynawskiej wioski, w której obchody Midsommar są wyjątkowo uroczyste. Zresztą ich kumpel Pelle (Vilhelm Blomgren) właśnie stamtąd pochodzi i gorąco zachęca całe towarzystwo do udziału w imprezie. Josh (William Jackson HarperPaterson, True Story) myśli nawet, by wiosce poświęcić swoją pracę końcową, zaś Mark (Will Poulter – Więzień labiryntu, Zjawa) liczy na poderwanie jakiejś blondwłosej dziewoi.

I tak właśnie my, widzowie, zostajemy przygotowani na wycieczkę do Skandynawii. Trafiamy do malowniczej wioski otoczonej wzgórzami, położonej wśród bezkresnych pól i lasów. Cudowne miejsce, w której ciepli i zawsze chętni do pomocy miejscowi chodzą odziani na biało. Dopiero z czasem okazuje się, że ich obyczaje wcale nie są takie niewinne. Bo Midsommar: W biały dzień należy do modnych ostatnio folk horrorów, filmów takich jak Listopad czy Czarownica. A więc obrazów, które eksplorują tematykę wierzeń ludowych i dziwacznych, niekiedy brutalnych tradycji.

Ari Aster (Dziedzictwo. Hereditary) nie stara się straszyć. Woli wywoływać u widzów niepokój i czasami rozładowywać napięcie scenami czysto komediowymi. Oba te elementy łączy bardzo subtelnie i okrasza świetnymi, malowniczymi zdjęciami. Jasnymi i pogodnymi, co z pewnością zaskoczy przyzwyczajonych do mroku miłośników gatunku. Fani Sinister czy Piły zaskoczeni będą też morderstwami, do których dochodzi poza kadrem, a także bezosobową formą zła. Choć możliwe, że to po prostu kolejne ostrzeżenie Astera przed wiarą jako taką? Albo przed kultami, które stawiają normalny świat na głowie?

Midsommar: W biały dzień można intepretować na wiele różnych sposobów i doszukiwać się rozprawki egzystencjonalnej, religijnego pamfletu, relacji ze zderzenia cywilizacji. Także historii traumy, która zmienia postrzeganie świata. Największe wrażenie robi jednak talent Astera. Nakręcić tak film, film pełen dziwacznych obrządków i tradycji, i zrobić to tak bezpretensjonalnie i szczerze, to jednak jest sztuka.

Zobacz, jeśli:
– Lubisz artystyczne filmy grozy
– Nie szukasz w kinie juchy

Odpuść sobie, jeśli:
– Liczysz na szybką akcję
– Nie lubisz folkloru

Michał Zacharzewski

Midsommar: W biały dzień, Midsommar, 2019, reż. Ari Aster, wyst. Florence Pugh, Jack Reynor, William Jackson Harper, Archie Madekwe, Vilhelm Blomgren, Will Poulter, Ellora Torchia

Ocena: 8,5/10

Polub nas na Facebooku!

8 uwag do wpisu “Midsommar: W biały dzień

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.