Za marzenia przyjdzie ci zapłacić – choć brzmi to jak wróżba z chińskiego ciasteczka, naprawdę w rytm tej maksymy, da się świetnie zatańczyć i przyzwoicie zaśpiewać. Czego „La La Land” pozostaje dźwięcznym dowodem.
Gdy nieopatrznie podjąłem próbę zachęcenia do wybrania się na ten film koleżankę, która żadnemu Warszawskiemu Festiwalowi Filmowemu nie przepuści, odbiłem się od prostej odpowiedzi „ale, że na takie śpiewanki, no nie wiem”. I wcale się jej nie dziwię, gdyż sam, może nie aż tak ostentacyjnie, szedłem na La La Land z pewną dozą rezerwy. Tymczasem przyszło mi stawić czoła wyjątkowo odświeżającemu kinu, dalekiemu od tandety powinowatych Moulin Rouge czy nawet Chicago.
Oto dwoje życiowych marzycieli przez przypadek spotyka się w kilku mniej lub bardziej oczywistych miejscach. On (Ryan Gosling) urzeka ją muzyką, ona (Emma Stone) urzeka go wszystkim pozostałym. Oboje mają marzenia, w których spełnienie nie zawsze wierzą. Ale gdy w chwili zwątpienia, przyjdzie któremuś zejść ze ścieżki, prowadzącej do ich realizacji, drugie zawsze go naprowadzi na nią z powrotem.
Historia niby prosta i prosto opowiedziana. Majstersztykiem jest jednak włożenie w jedną opowieść równie dużej dawki optymizmu, co smutku, by całość nie rozleciała się na kawałki. Tu wszystko pasuje, by użyć wyświechtanej bufetowej analogii, jak marchewka z groszkiem. Choć film dzieje się współcześnie, czasami sprawia wrażenie stylizowanego na musicale z lat 50-tych, co paradoksalnie nadaje mu sporo świeżości. Paradoksalnie, gdyż jest to nic innego tylko odmładzanie przez postarzanie.
I pal licho, że tańczą, a Ryan Gosling niezbyt to potrafi. Pal licho, że Gosling, nie ma głosu choćby Stinga o Piasku nie wspominając. Warto zobaczyć, bo historia to ładna, i na szczęście, nie do końca przewidywalna. Czy na miarę czternastu nominacji do Oscara? A czym to ma jakieś znaczenie? Pragnę zapewnić, że (znów na szczęście) Zakochany Szekspir to nie jest. Ale i za serce chwycić potrafi i wlać w nie nieco słońca też. Bo trudno jednak wymagać by musical, nawet jeśli jest dramatem muzycznym, był kolejnym wcieleniem Przełamując fale. Choć Von Trier też po tą formę przecież sięgał.
Ale zaraz, czy przypadkiem La La Land to nie ta sama, inaczej opowiedziana, historia, którą Damien Chazelle tak błyskotliwie już raz pokazał w Whiplashu dwa lata temu? Uważaj, czego pragniesz, bo przyjdzie ci słono zapłacić, za swoje marzenia.
To też pewien kunszt, stworzyć odświeżający film, sięgając po podobną historię. A co z tego, że w jednej się tańczy, a w drugiej zdziera palce do krwi? Wszędzie muzyka gra.
– Hubert Salik
La La Land, 2016, reż. Damien Chazelle, w rolach głównych: Ryan Gosling, Emma Stone, J.K. Simmons, Jessica Rothe
Ocena: 8/10
10 uwag do wpisu “La La Land”