Tego filmu nie trzeba przedstawiać chyba żadnemu miłośnikowi kina. Kilka lat temu na obraz Alejandro Gonzalez Inarritu spadł deszcz nagród. Ogłoszono go pozycją obowiązkową, arcydziełem współczesnej kinematografii, triumfem kina niezależnego, wreszcie powrotem Michaela Keatona do hollywoodzkiej czołówki. Minęło kilka lat i – w odróżnieniu od Slumdoga – film wciąż się broni. Imponuje nie tylko formą, ale i głębokością podejmowanych tematów. Po wyjściu z kina o Birdmanie można długo i namiętnie rozmawiać.
Keaton gra w pewnym sensie samego siebie. Jego Riggan Thomson to podstarzały gwiazdor kina, który dwie dekady temu dzięki tytułowej roli superbohatera (Birdmana/Batmana) wspiął się na aktorski top. Gość już wtedy wiedział, że zapędził się w ślepą uliczkę, dlatego po trzech występach podziękował twórcom komiksu i zaczął szukać własnej drogi poprzez kino. I gdzieś się w niej zagubił. Jego gwiazda stopniowo bladła i dziś sława jest już tylko wspomnieniem. Riggan postanawia zaspokoić swoje spragnione uznania ego i inwestuje wszystkie swoje pieniądze w sztukę teatralną. Przygotowuje jej scenariusz i zamierza ją wyreżyserować, a także zagrać główną rolę.
Sztuka szybko staje się jego obsesją. Riggan zaczyna żyć tym, co dzieje się w teatrze. Praktycznie rzecz biorąc z niego nie wychodzi, nawet sypia na miejscu. Przejmuje się każdym, choćby najmniejszym detalem i potrafi bezpardonowo ochrzanić aktora, który gra nie po jego myśli. Każdą uwagę, choćby konstruktywną, bierze do siebie. Inarritu świetnie portretuje jego szaleństwo poprzez zamknięcie całej historii w ciasnych ścianach budynku i puszczenie kamery w podróż poprzez kolejne pomieszczenia. Birdman sprawia wrażenie nakręconego w jednym ujęciu. Obraz pływa za bohaterami, krąży wokół nich, rozgląda się na boki. Wciąga nas w akcję, sprawia, że czujemy, jakbyśmy rzeczywiście byli na miejscu.
Jednak Birdman to nie tylko techniczne sztuczki i doskonałe role całej obsady aktorskiej. To również treść pełna znaczeń i aluzji. Tu niemal każda rozmowa ma jakieś odniesienie do rzeczywistości, pokazuje prawdę o nas samych. Inarritu co chwila przypomina nam, że żyjemy w czasach, w których prawda straciła na znaczeniu. Czasem bywa post-prawdą, częściej mało atrakcyjnym odbiciem rzeczywistości. A my chcemy przecież atrakcji, choćby były blagą. Chcemy sensacji. Krwi lejącej się po scenie! Tylko wtedy naprawdę coś przeżywamy. Ale czy rzeczywiście?
Wojciech Kąkol
Birdman, reż. Alejandro Gonzalez Inarritu, wyst. Michael Keaton, Edward Norton, Zach Galifianakis, Andrea Riseborough, Amy Ryan, Emma Stone, Naomi Watts
Ocena: 8,5/10
Polub nas na Facebooku!
10 uwag do wpisu “Birdman”