Mad Max: Na drodze gniewu

zdalaTak, zgadza się. To powtórka z rozrywki, jedno wielkie nihil novi. Jasne, film nie ma fabuły i w sumie można streścić go jednym słowem – „gonitwa”. No i oczywiście, że tytułowy Max wcale nie jest głównym bohaterem. Na pierwszy plan wybija się niejaka Furiosa, wzrok przyciąga też zwariowany Nux. Żadnego z powyższych zarzutów nie uważam jednak za wadę. Uważam natomiast, że są durne. Czy ktoś czepiałby się Zjawy, że nie ma w niej kosmitów? Albo pisał, że w Brooklynie za mało jest strzelanin? No właśnie…

Mad Max: Na drodze gniewu od początku miał być kinem akcji i niczym więcej. W sam raz na sześć Oskarów. Sędziwy reżyser George Miller podszedł do tematu dosłownie i ograniczył do minimum zbędne gadaniny. Wyciął też w pień rysunek psychologiczny postaci czy niepotrzebną jego zdaniem fabułę. Odpuścił sobie nawet mruganie do widza czy tło fabularne, mogące nadać produkcji wrażenia głębokiej. Nie dowiadujemy się więc tu zbyt wiele o apokalipsie, która zamieniła świat w pustynię. Nie zajmujemy się tym, dlaczego osady mają tak ambitne nazwy jak chociażby Gas Tank. Nie zastanawiamy się wreszcie, dlaczego stosowane przez ścigających metody walki są tak dziwaczne. Są dziwaczne, bo miały być widowiskowe. I tyle!

To naprawdę bardzo prosty film. Po krótkim, trwającym kilka minut wprowadzeniu grupka kobiet ucieka od okrutnego pustynnego watażki. Jego ludzie – z Maksem przypiętym do samochodu – ruszają za nimi w pogoń. I ów pościg trwa blisko dwie godziny. Dwie godziny pełnych emocji i trzymających w napięciu właściwie przez cały czas. Jesteśmy bowiem świadkami ekwilibrystycznych starć i przepychanek, które na wielkim ekranie, z podkręconym na maksa dźwiękiem, wypadają znakomicie. Sporo tracą natomiast na ekranie małym – nawet na telewizorze. To film stworzony z myślą o kinach i właśnie w kinach robi największe wrażenie.

Czy zasłużył na Oskary? W takich kategoriach jak efekty specjalne, montaż, dźwięk i jego montaż, kostiumy, charakteryzacja czy zdjęcia z całą pewnością tak. A reżyseria i produkcja (czyli tak zwany film roku)? Cóż, to zależy od podejścia oceniających. Mad Max ma szansę odcisnąć największe piętno na hollywoodzkich produkcjach. Pokazuje bowiem, jak może wyglądać kino akcji w najbliższych latach. Czaruje obłędnie szybkim tempem i ekranowym szaleństwem. Tu właśnie tkwi jego przewaga nad tak zachowawczymi produkcjami jak Brooklyn czy Most szpiegów.

Michał Zacharzewski

Ocena: 8/10

Polub nas na Facebooku!