
Producentem nowej wersji Candymana jest Jordan Peele, autor oklaskiwanych horrorów Uciekaj i To my. Stąd kompletnie nie dziwi zainteresowanie twórców kwestiami rasowymi. Jeśli jednak chcieli uczynić je głównym tematem opowieści, to zrobili to w sposób niejasny dla przeciętnego białego Europejczyka. Co gorsza, zapomnieli przy tym o straszeniu.
Candyman narodził się w jednym z opowiadań Clive’a Barkera jako duch zamordowanego artysty i stanowił pretekst do dyskusji o podziałach klasowych. W filmie z 1992 roku miał twarz Tony’ego Todda i zabijał wszystkich, którzy pięciokrotnie wymienili jego imię. Gdzieś w tle pojawiały się kwestie rasowe, ale nie były one aż tak istotne. Stanowiły tło dla mrocznej i przede wszystkim krwawej historii. W nowym Candymanie, tym z 2021 roku, wysuwają się na pierwszy plan. Wystarczy wsłuchać się w słowa pracownika pralni czy przeanalizować kwestie gentryfikacji dzielnicy Cabrini-Green w Chicago, która urosła do miana bohaterki filmu. I wyciągnąć wniosek – cokolwiek by biali nie zrobili, jest źle…
Anthony McCoy (Yahya Abdul-Mateen II) jest zdolnym, lecz pozbawionym sukcesów artystą. Mieszka ze swoją dziewczyną (Teyonah Parris), dyrektorką niewielkiej galerii, i wciąż szuka inspiracji. Czegoś, co pozwoli mu przebić się, wyrobić sobie nazwisko. Pewnego dnia usłyszy historię Helen Lyle, bohaterki oryginalnego filmu. Zainteresowany tą postacią i jej dzielnicą, zacznie zgłębiać temat. Dotrze do okrutnych historii pełnych niesprawiedliwości wobec czarnej mniejszości i ulegnie niezdrowej nią fascynacji. W ten właśnie sposób przywróci Candymana do życia.
Film ma świetne zdjęcia Johna Guleseriana i niepokojącą, bardzo oszczędną szatę muzyczną Roberta Aikiego A. Lowe’a, ciekawie skomponowaną czołówkę. Ciekawi przypominając starą dyskusję o znaczeniu kontekstu dla sztuki, od czasu do czasu też śmieszy. Niekiedy nawet niepokoi. Zwłaszcza wtedy, kiedy zostajemy sam na sam z lękami stopniowo osuwającego się w obłęd Anthony’ego. Tyle że owe lęki wcale reżysera nie ciekawią. Woli skupić się na owej nieszczęsnej niesprawiedliwości i wykluczeniu, których ucieleśnieniem ma być Candyman. Na dawnych krzywdach symbolizowanych przez rany na ręce bohatera.
Z miejskiej legendy nie zostało wiele. Ważniejszy okazał się dyskurs rasowy, z którego też niewiele wynika. Tak jak niewiele wynika z tego, że przez całe wieki nie było sprawiedliwości i wciąż jest sporo w tej kwestii do zrobienia. Afroamerykańska trauma to nie mit – ale przecież to już wiemy…
Zobacz, jeśli:
– Lubisz horrory społecznie zaangażowane
– Dobrze orientujesz się w problematyce rasowej w USA
Odpuść sobie, jeśli:
– Liczysz na film w klimacie pierwszej części
– Chcesz się bać jak Bambi po śmierci mamusi
Michał Zacharzewski
Candyman, 2021, reż. Nia DaCosta, wyst. Yahya Abdul-Mateen II, Teyonah Parris, Nathan Stewart-Jarrett, Colman Domingo, Kyle Kaminsky, Vanessa Williams, Brian King, Rebecca Spence, Miriam Moss, Deanna Brooks, Mike Geraghty, Tony Todd, Cassie Kramer
Ocena: 5/10
Polub nas na Facebooku i Twitterze.
Polub nas w serwisie Media Krytyk.
Sprawdź dostępność na platformach filmowych i VOD.
2 uwagi do wpisu “Candyman (2021)”