Iron Sky: Inwazja

Narzekałem na Iron Sky, płakałem, że jest nierówne, że ma dłużyzny, że humor nie ten… Poprawili. To znaczy nakręcili kontynuację, która przypadła mi do gustu. Ma bowiem wszystkie zalety oryginału (zakręcony pomysł, muzykę Laibacha, niezłe efekty), a do tego klimat kina nowej przygody i znacznie więcej trafionych dowcipów. Nadal przytrafiają się dłużyzny, a niektóre sceny są wręcz męczące, ale jako całość Iron Sky: Inwazja ląduje dziwnie blisko… Gwiezdnych wojen. Oczywiście tych produkowanych w hurtowych ilościach przez Disneya.

Po wojnie atomowej Ziemia nie bardzo nadaje się do życia. Niedobitki ludzkości ukryły się dawnej nazistowskiej bazie na księżycu. Tak, tej w kształcie swastyki. Znajduje się ona w kiepskim stanie i jej mieszkańcy bardziej wegetują niż delektują się osiągnięciami cywilizacji. Aż tu nagle pojawia się szansa. Księżycowy führer zdradza niejakiej Obi, córce komendantki bazy, że w zamieszkanym przez dinozaury świecie umieszczonym wewnątrz skorupy ziemskiej ukryto niezwykle potężną substancję. Nie tylko może ona przywrócić zdrowie umierającym, ale również napędzić gigantyczny statek i w ten sposób umożliwić kolonistom odnalezienie Nowej Ziemi.

Jeśli powyższy opis brzmi sucho i w miarę logicznie, to ostrzegam – w tym filmie nic logiczne nie jest. W kolonii szerzy się parareligijny kult Steve’a, a jego lider wygląda jak Jobs wcielony. Z kolei pod powierzchnią Ziemią ukrywają się przedstawiciele obcej rasy, którzy przez całe wieki zajmowali kluczowe stanowiska na naszej planecie. Kaligula, Thatcher, Stalin czy Zuckerberg wciąż żyją i mają się dobrze. Ludzi natomiast nienawidzą, co oznacza, że poszukujący wspomnianej substancji bohaterowie będą mieli problem.

Czego w tym filmie nie ma! Jest Hitler jeżdżący na dinozaurze i papież walczący ramię w ramię z Osamą bin Ladenem. Trafia się ucieczka przed rozpędzonym głazem rodem z Poszukiwaczy zaginionej arki i zamaskowany gość w pelerynie prosto z Gwiezdnych Wojen. W dodatku sporo żartów jest zabawnych, a jeśli przestają bawić, to tylko dlatego, że twórcy stawiają właśnie na akcję. Szkoda więc, że czasami chybiają, jak chociażby podczas wyjątkowo nudnej „ostatniej wieczerzy” czy długiego tańca Putina (nie wiadomo, po jaką cholerę tak długo tańczy, tym bardziej że później nie pojawia się już w filmie).

Do Iron Sky: Inwazja łatwo się przyczepić. Scenariusz rzeczywiście jest głupiutki, efekty specjalne niekiedy bardzo przeciętne, a i pod względem aktorskim trudno mówić o olśnieniu. Nierówne tempo opowieści dowodzi niewielkiego doświadczenia twórców. Uroczo anarchizująca, beztrosko pulpowa całość prosi się oczywiście o lepsze kino, ale i tak jest nieźle. Zwłaszcza w porównaniu do tego, co standardowo serwuje Hollywood.

Zobacz, jeśli:
– Podobała ci się część pierwsza
– Lubisz kinowe absurdy

Odpuść sobie, jeśli:
– Nie lubisz durnych wygłupów
– Nie cierpisz muzyki Laibacha
– A filmów fantastycznych w ogóle nie kumasz

Michał Zacharzewski

Iron Sky: Inwazja, Iron Sky: The Coming Race, 2019, reż. Timo Vuorensola, wyst. Lara Rossi, Vladimir Burlakov, Kit Dale, Tom Green, Julia Dietze, Udo Kier

Ocena: 6/10

Polub nas na Facebooku!

Jedna uwaga do wpisu “Iron Sky: Inwazja

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.