Amerykański sen to sen o pucybucie, który dzięki ciężkiej pracy zostaje milionerem. Ray Kroc, syn czeskich emigrantów spod Pilzna, z całą pewnością nie był pucybutem. Był przeciętnym komiwojażerem. Przez długie lata sprzedawał kolejne towary z marnym z reguły skutkiem. W latach pięćdziesiątych nawiązał współpracę z producentem mikserów do produkcji shake’ów. Niestety, były dość drogie, a przydrożnym restauracjom serwującym hamburgery nie zależało na czasie. Przygotowanie zamówienia i dostarczenie go czekającemu w samochodzie klientowi trwało nieraz i pół godziny. Po co się więc spieszyć z shake’em?
Ray Kroc wspominał później, że kiedy otrzymał z kalifornijskiego San Bernardino zamówienie na sześć takich urządzeń, zwyczajnie nie uwierzył. Żaden znany mu lokal nie potrzebował ich aż tak wiele. Postanowił przyjrzeć się sprawie z bliska i tak właśnie poznał braci Dicka i Maca McDonaldów. Po latach eksperymentów całkowicie zmienili system przygotowywania produktów obowiązujący w ich knajpie. Zrezygnowali z większości dań w menu, skupiając się na frytkach i hamburgerach. W pewnym stopniu zautomatyzowali ich produkcję i – co najważniejsze – zmienili filozofię działania lokalu. U nich to kanapki czekały na klientów, a nie na odwrót. Kroc od razu docenił ich pomysł. Uznał jednak, że jest on zbyt dobry na jeden lokal i że należy zbudować ich sieć. I tę właśnie historię widzimy w kinie.
McImperium wodzi trochę widzów za nos. Początkowo pokazuje Raya jako człowieka przegranego, zbliżającego się do emerytury szarego sprzedawcę, który pomimo starań nie potrafi sprzedać choćby jednego miksera. To typowy everyman paplający wyuczone formułki i wysłuchujący couchów motywacyjnych z płyt winylowych. Kiedy pojawia się przed jego nosem okazja na biznes z prawdziwego zdarzenia, rzuca się na nią niczym rekin na swoją ofiarę. I poświęca wszystko. Zastawia dom i przestaje w nim bywać, całe dnie spędza w trasie. Pracuje właściwie bez przerwy. Jego determinacji czy wręcz pasji nie sposób nie podziwiać.
Dlatego też widzowie kibicują mu nawet wtedy, kiedy dochodzi do pierwszych sporów z braćmi McDonald, a Kroc ujawnia swoje oblicze bezwzględnego biznesmena. Mają przecież przed sobą człowieka, który do wszystkiego doszedł swoją ciężką pracą, który szanuje ziemię i chce dać ludziom zarobić. Tym samym – trochę nieświadomie – opowiadają się po stronie kapitalistów w ich trwającym po dziś dzień sporze z właścicielami małych biznesików. Scenarzysta tego nie ukrywa. Tłumaczy kolejne działania Kroca, ale go nie wybiela. Daje widzom pole do dyskusji po seansie.
Przyjemnie jest raz jeszcze zobaczyć Amerykę lat pięćdziesiątych na wielkim ekranie. Te wielkie, skąpane w słońcu przestrzenie, niesamowite samochody i beztroskich, roześmianych ludzi powoli zapominających o wojnie. Miło jest też popatrzeć na Michaela Keatona, który z pozycji milionera, jaką osiągnął w latach osiemdziesiątych, spadł na poziom pucybuta, i dopiero niedawno powrócił na aktorski tron. Trudno też nie docenić Johna Lee Hancocka. Reżyser w emocjonujący sposób opowiada o przyczynach sukcesu jednej z największych korporacji na świecie. I potwierdza tezę, że pierwsze miliony trzeba jednak ukraść.
Michał Zacharzewski
McImperium, The Founder, reż. John Lee Hancock, wyst. Michael Keaton, Nick Offerman, John Carroll Lynch, B.J. Novak, Laura Dern, Linda Cardellini
Ocena: 7/10
Polub nas na Facebooku!
Spis naszych recenzji na serwisie Media Krytyk
7 uwag do wpisu “McImperium”