Dwóch najsłynniejszych bohaterów Sylvestra Stallone – Rocky’ego i Rambo – łączy coś, czego inni ekranowi herosi zawsze będą mu zazdrościć. To niebanalna, głęboka historia, która śmiało pozwala zakwalifikować ich filmy do kategorii „dramat”. Jasne, w kolejnych odsłonach ciężar gatunkowy serii rozmył się i zblakł, jednak żaden z rywali Włoskiego Ogiera, ani Schwarzenegger, ani Norris, ani Van Damme, ani nawet Russell, w tak dobrych filmach nie występowali.
W marcu 1975 roku Muhammad Ali i Chuck Wepner stoczyli porywającą walkę na bokserskim ringu. Zachwycony nią Sylvester Stallone w ciągu niespełna czterech dni napisał scenariusz i zgłosił się z nim do wytwórni United Artists. Decydenci dostrzegli w tekście potencjał i nawet zaproponowali go kilku ówczesnym gwiazdom, między innymi Robertowi Redfordowi, Jamesowi Caanowi i Burtowi Reynoldsowi. Jednak Stallone uparł się. „Główna rola należy do mnie”, powtarzał. A był wtedy anonimowym aktorem bez znaczących sukcesów na koncie. I dopiął swego…
Bokserski mistrz świata Apollo Creed (Carl Weathers) szykuje się do walki w Filadelfii. Na pięć tygodni przed wydarzeniem jego przeciwnik doznaje kontuzji, która eliminuje go z walki. Nie udaje się znaleźć godnego zastępcy, więc champion postanawia stoczyć pojedynek z jednym z lokalnych bokserów. Wybór pada na Rocky’ego Balboę (Sylvester Stallone – Rambo: Ostatnia krew, Oscar), kompletnie nieznanego walczaka, który nie jest nawet profesjonalistą i żyje z odzyskiwania długów.
Skazany na porażkę Balboa mógłby machnąć ręką, grzecznie położyć się na macie w pierwszej rundzie i zainkasować czek. Jednak facet ma ambicję i pod okiem sędziwego trenera Mickeya (Burgess Meredith) rozpoczyna mordercze przygotowania do walki. Scenariusz filmu do złudzenia przypomina ten, który później Stallone wykorzystał w Creedzie. Niektóre rozwiązania są wręcz identyczne, co niektórzy przy okazji premiery Creeda punktowali. Trzeba jednak przyznać, że historia wzrusza. Wzrusza i motywuje, daje też do myślenia. To wielka sztuka.
Scenariusz to jedno, a sposób opowiadania drugie. John G. Avildsen wycisnął z tej opowieści 110%. Niektóre sceny – słynny trening na schodach Muzeum Sztuki, okładanie tusz wołowych czy bieganie z dziećmi – przeszły już do historii kina. W momencie premiery wielkie wrażenie robiła też brutalność finałowego pojedynku oraz jego szybkie tempo. Stallone świetnie wczuł się w rolę, dostał zresztą za nią nominację do Oscara. Rocky zdobył tę nagrodę w głównej kategorii (tak, był najlepszym filmem 1976 roku), a przy okazji podbił serca publiczności. Tego roku żadna inna produkcja nie zarobiła więcej!
Zobacz, jeśli:
– Lubisz dobre filmy
– Lubisz kino bokserskie
– Sądzisz, że Stallone nie potrafi grać
Odpuść sobie, jeśli:
– Nie lubisz brutalności na ekranie
– Nie trawisz utworu “Gonna Fly Now”
Michał Zacharzewski
Rocky, 1976, reż. John G. Avildsen, wyst. Sylvester Stallone, Talia Shire, Burt Young, Carl Weathers, Burgess Meredith, Thayer David
Ocena: 8,5/10
Polub nas na Facebooku.
Polub nas w serwisie Media Krytyk.
Sprawdź dostępność na platformach filmowych i VOD.
7 uwag do wpisu “Rocky”