Czas płynie, pokolenia się zmieniają, a mody przemijają. Tom Hanks nie jest już magnesem przyciągającym widzów do kin, a i reżyser Ron Howard najlepsze czasy ma za sobą. Nawet powieści Dana Browna nie cieszą się takim zainteresowaniem jak dekadę temu, kiedy Kod Leonarda da Vinci czytali i komentowali wszyscy. Dlatego nakręcenie Inferno, trzeciej z kolei adaptacji powieściowego cyklu o profesorze Robercie Langdonie, od początku było wyzwaniem ryzykownym…
Film zaczyna się niemalże jak Kac Vegas. Główny bohater budzi się z koszmarnym bólem głowy w miejscu, którego nie zna. Za oknem dostrzega charakterystyczną panoramę Florencji, a przecież jeszcze przed chwilą był w Stanach Zjednoczonych i nie planował żadnej zamorskiej podróży. Jakim cudem znalazł się w Europie? Co robi w szpitalu? Dlaczego tak fatalnie się czuje? Pojawiający się w niewielkim pokoiku lekarze starają się go uspokoić. Tłumaczą mu, że został postrzelony i ma amnezję. Chwilowo nie pamięta nic z minionych kilku dni, ale wspomnienia z pewnością powrócą, jego stan nie jest bowiem poważny. Potrzebuje jedynie spokoju i czasu, by dojść do siebie…
Po chwili jednak Langdon dostrzega na korytarzu tajemniczą kobietę, która wyraźnie zmierza w jego kierunku. Po drodze zabija mężczyznę. Przerażony profesor z pomocą pielęgniarki ucieka z placówki. Jest zdezorientowany, zagubiony, męczony wizjami, z których nic nie rozumie. W dodatku w kieszeni znajduje tajemnicze urządzenie, na którym zapisano obraz przedstawiający kręgi piekielne Dantego… w złej kolejności. Czy ta wskazówka pozwoli mu rozwiązać zagadkę i po raz kolejny uratować świat? Ano właśnie…
W amerykańskich kinach film poniósł finansową porażkę, w Europie sprzedał się lepiej, choć nie wzbudził takiego zainteresowania jak choćby Anioły i demony. Co gorsza, powiela błędy dwóch wcześniejszych produkcji. Bardzo słabo naszkicowane postacie (zwłaszcza te drugoplanowe), sprzeczna z logiką akcja, nieznośnie protekcjonalny sposób bycia część widzów z pewnością odstraszą. Dobrze chociaż, że wydarzenia toczą się szybko i w pięknych plenerach Florencji, Wenecji czy Stambułu. Pewną nowością jest zepchnięcie religii na drugi plan, a przecież to religijne kontrowersje zadecydowały o sukcesie poprzednich filmów, a przede wszystkim powieści.
Dzięki Inferno można poznać lepiej historię, przeżyć kilka mało wiarygodnych, lecz zaskakujących zwrotów akcji, obejrzeć wiele cennych zabytków architektury, malarstwa czy rzeźby. Na koniec wyjść z kina z przekonaniem, że wszystko to można było nakręcić o wiele lepiej, po czym zapomnieć o filmie w przeciągu kilku dni. Wielkie kino to nie jest, ale obejrzeć da się.
Michał Zacharzewski
Inferno, reż. Ron Howard, wyst. Tom Hanks, Felicity Jones, Omar Sy, Irrfan Khan
Ocena: 5/10
Polub nas na Facebooku!
Spis naszych recenzji na serwisie Media Krytyk
9 uwag do wpisu “Inferno”