Francuzi wychodzą z założenia, że dobry film powinien dać się sprzedać jednym zdaniem. Niekoniecznie krótkim, ale na tyle efektownym, żeby sprawić, że widz poczuje podniecenie czekającą go wycieczką do kina. I Kod Dedala ma takie zdanie. Oto „dziewięciu tłumaczy zamkniętych w luksusowej willi stara się ustalić, który z nich przekazał tekst przyszłego bestsellera szantażyście z zewnątrz”. Czym to pachnie? Kolejnym Na noże, prawda? Może też Kodem da Vinci z wszystkimi jego tajemnicami świata sztuki i geniuszami spisku. Niestety, seans sprawia rozczarowanie.
Film niewątpliwie ma kilka efektownych zwrotów akcji (może nawet o jeden za dużo) i powinien spodobać się tym widzom, którzy lubią być wodzeni za nos i zaskakiwani. Niestety, w odróżnieniu od takich klasyków gatunku jak Podejrzani czy W kręgu podejrzeń, nie opowiada historii wiarygodnej. Raz po raz uderza w fałszywe tony, razi naiwnościami scenariusza i kompletnie nielogicznymi pomysłami. W efekcie reżyser całkiem skutecznie psuje nastrój, który próbuje budować.
Bawi już punkt wyjściowy całej opowieści. Bogaty wydawca (Lambert Wilson – Mamy2mamy, Romans na godziny) stara się za wszelką cenę nie dopuścić do wycieku manuskryptu swojego najnowszego bestsellera. Dlatego na dwa miesiące zamyka dziewięciu tłumaczy w luksusowej piwnicy imponującej posiadłości, odcina od internetu i telefonów, a tekst wydziela po kawałkach. Oryginał posiada w teczce, z którą nawet na chwilę się nie rozstaje. I… to już naiwność, gdyż cywilizacja opracowała inne, znacznie wygodniejsze sposoby na uniknięcie wycieku tekstu. Ten z Kodu Dedala pasuje do branżowego średniowiecza albo pomysłu na przełożenie Inferno Dana Browna, do dziś obśmiewanego przez tłumaczy na całym świecie.
Tekst trafia jednak w ręce tajemniczego szantażysty i wydawca zaczyna szaleć. Stosuje przemoc wobec przetrzymywanych w piwnicy tłumaczy i… właściwie w tym momencie realizm się kończy. Który wydawca by się tego dopuścił? Którzy ochroniarze na jego polecenie groziliby niewinnym ludziom? Bezsensowne z logicznego punktu widzenia jest to, co dzieje się w piwnicy, absurdalne wydają się wydarzenia wcześniejsze (choćby akcja z kolejką miejską), kuleją również przerysowane postacie tłumaczy, przedstawione bardzo pobieżnie, jednowymiarowo, i kompletnie niewykorzystane w opowieści. Ich różnorodność kulturowa nie zostaje wykorzystana. Sam werbunek przeprowadzony przez szantażystę wydaje się tak ryzykowny, że aż alogiczny, a próby nadania głębi opowieści rażą sztucznością.
W efekcie Kod Dedala może bawić, jeśli się całkowicie wyłączy mózg i nie analizuje opowiadanej historii. Po prostu bawi razem z twórcami. Sęk w tym, że mieli oni większe ambicje i kompletnie polegli. Zaludnili ekran papierowymi postaciami zachowującymi się w sposób idiotyczny i liczą, że parę zwrotów akcji to naprawi. Niestety, kiedy idiotyzm goni idiotyzm, nawet najlepszy zwrot akcji nie uratuje filmu.
Zobacz, jeśli:
– Lubisz zwroty akcji
– Kochasz branżę wydawniczą
Odpuść sobie, jeśli:
– Oczekujesz logicznej opowieści
Michał Zacharzewski
Kod Dedala, Les Traducteurs, 2019, reż. Régis Roinsard, wyst. Lambert Wilson, Olga Kurylenko, Riccardo Scamarcio, Sidse Babett Knudsen, Eduardo Noriega, Alex Lawther, Anna Maria Sturm, Frédéric Chau
Ocena: 5/10
Polub nas na Facebooku.
Spis naszych recenzji na serwisie Media Krytyk.