Kiedy Walter ma dziesięć lat, umiera mu ukochany ojciec. Chłopiec dogaduje się wówczas z Bogiem i do tej pory decyduje, czy otaczający go ludzie zasługują na piekło czy też niebo. Wystarczy mu jedno spojrzenie, by to ocenić. Bo tego typu rzeczy na tym stanowisku po prostu się wie.
Poznajemy go nieco później, kiedy jest już dorosłym człowiekiem. Wciąż mieszka na przedmieściach, pracuje jako bileter w kinie i nie ma dziewczyny. Każdego dnia niczym robot podnosi się z łóżka, zakłada wyprasowaną przez mamę koszulę, narzuca czerwoną kamizelkę i wychodzi z domu. Po drodze wydaje decyzje o losie napotkanych osób. Nam, widzom, wydaje się to absurdalne. On jednak traktuje to niesamowicie poważnie. Owa praca sprawia, że jest odludkiem, swego rodzaju dziwakiem, od którego inni trzymają się z daleka.
Pewnego dnia w jego życiu pojawia się ktoś niezwykły. To nieżyjący mężczyzna. Niewidoczny dla innych duch. Facet domaga się, by Walter odesłał go do piekła lub nieba, wszystko mu jedno. Po prostu nie ma już sił przebywać na ziemskim padole. Tyle że Walter nie umie go ocenić. Nie wie, gdzie go skierować, a odwalać fuszerki nie chce. W efekcie namolny duch nie daje mu spokoju. Stosuje szantaż i groźbę, potem próbuje wziąć Waltera na litość i się z nim zaprzyjaźnić. Coraz bardziej dezorganizujemy starannie ułożone życie.
Walter rozpoczyna się jak typowa lekko zakręcona komedia, utrzymana w stylu niezależnego kina z lat dziewięćdziesiątych. Lekko stylizowana, chwilami absurdalna, nie stara się na siłę skandalizować ani też szokować prostackimi żartami. Wątki religijne są jedynie elementem konstrukcji scenariusza, a subtelne dowcipy nie powinny nikogo urazić. Nawiązania do innych znanych filmów, takich jak Szósty zmysł, American Beauty czy Absolwent, pełnią jedynie rolę ozdobnika.
Film zawodzi, gdyż na lekko zakręconą komedię staje się z czasem zbyt nudny. Dobrych żartów brakuje, a nieliczne ciekawe postacie – jak zakręcony psychiatra grany przez Williama H. Macy’ego – zbyt rzadko pojawiają się na ekranie. Zamiast tego widzowie oglądają po raz kolejny te same lub podobne sceny bądź przyglądają się niekończącym się rozmowom bohatera i ducha. Sporo z nich dałoby się wyciąć, bo niczego nie wnoszą do filmu.
Twórcy najwyraźniej nie byli pewni, w którą stronę chcą pchnąć swoją opowieść. Czy ma to być komedia? A może lekki dramat? A może obraz z wątkami nadnaturalnymi? Gdyby jeszcze bohatera dało się polubić. Niestety, obarczony licznymi dziwactwami okazuje się niezbyt interesującym człowiekiem. W efekcie Walter przypomina niedopieczone ciasto. Niektórym może nawet będzie smakował, ale nikogo nie powali.
Wojciech Kąkol
Walter, reż. Anna Mastro, wyst.: Neve Campbell, William H. Macy, Milo Ventimiglia, Peter Facinelli, Virginia Madsen
Ocena: 5/10
5 uwag do wpisu “Walter”