Dwadzieścia lat temu powstał film, który podobnie jak The House of Cards w bardzo niekorzystnym świetle pokazuje polityków. Stylizowany na Billa Clintona gubernator Jack Stanton uśmiecha się uroczo i bez mrugnięcia okiem recytuje formułki o uczciwości, otwartości i chęci pomagania potrzebującym. Bezwzględnym cynikiem może nie jest, ale ma słabości, które armia jego pomocników skutecznie tuszuje. Sama walka o władzę również do czystych nie należy. A jak kombinator ma się później sprawdzić na stanowisku, które wymaga ludzi kryształowych?
Głównym bohaterem filmu jest czarnoskóry Henry Burton, wnuk działacza walczącego o równouprawnienie, niechętny jakiemukolwiek udziałowi w kampanii wyborczej. Ludzie Stantona zapraszają go jednak na spotkanie wyborcze, podczas którego mężczyzna przekonuje się o szczerości polityka. Dostrzega w nim skromnego człowieka, który rzeczywiście przejmuje się losem biednych i chce im pomóc. Chce walczyć z analfabetyzmem, wyciągnąć rękę do bezrobotnych i potrzebuje do tego ludzi, którym ufa. Kiedy w drodze powrotnej zmęczony Stanton zasypia z głową na ramieniu Henry’ego, staje się oczywiste, że ten zmieni zdanie.
I rzeczywiście, wkrótce staje do wyścigu w drużynie szpakowatego gubernatora i poznaje jego najbliższych współpracowników. Wśród nich uwagę zwraca Libby, dawna przyjaciółka kandydata, idealistka specjalizująca się w… czyszczeniu brudów. Najważniejsze, że widzowie śledzą nabierającą prędkość rywalizację o najważniejszy fotel w państwie z rosnącym zainteresowaniem. Początkowo podziwiają Stantona za ogładę i inteligencję, z czasem jednak dostrzegają jego wady. Zwłaszcza łatwość wdawania się w romanse…
Film seksualny problem Clintona pomija. Skupia się natomiast na etyce samej kampanii, na motywacjach ludzi. I nie robi tego na poklask czy po to, by co tydzień przyciągnąć widzów przed ekrany. Stara się natomiast przedstawić realny problem w sposób, który może zainteresować dojrzałego odbiorcę. Pobudzić go do refleksji. Wreszcie przypomnieć, że prezydenci są zwykłymi ludźmi. A ideałów nie ma. Na sukces Barw kampanii wpływ niewątpliwie mieli dobrze obsadzeni aktorzy z będącym w świetniej formie Johnem Travoltą. Swoje dołożył reżyser, nieżyjący już Mike Nichols. Twórca Absolwenta zawsze interesował się polityką i pewnie dlatego tak ciekawie o niej opowiada.
Wojciech Kąkol
Barwy kampanii, Primary Colors, reż. Mike Nichols, wyst. John Travolta, Adrian Lester, Kathy Bates, Billy Bob Thornton, Paul Guilfoyle
Ocena: 8/10
Polub nas na Facebooku!
6 uwag do wpisu “Barwy kampanii”