
Wydany w lutym 2022 roku album Korn nie jest zbyt długi. Trwa zaledwie pół godziny, ale to dobrze. Muzycy przygotowali dziewięć fajnych kawałków i tyle ich zaprezentowali. Nie zapychali wydawnictwa kompozycjami nieudanymi bądź takimi, które później uchodziłby za „słabe momenty”. Jest mocno, efektownie, konkretnie, tak jak trzeba.
Fani Kornu pewnie niczym nie będą zaskoczeni. Dostaną to, za co zespół lubią. Dziewięć odpowiednio ciężkich utworów z charakterystycznym, melodyjnym wokalem Joanthana Davisa i wpadającymi w ucho chórkami. Ci, którzy nie przepadają za zespołem, bo uważają go za pop-metal, nadal nie będą za nim przepadali. Natomiast mam wrażenie, ze to dobry album, by zapoznać się z zespołem. Pokazuje to, co Korn ma najlepszego do zaoferowania.
Promujący wydawnictwo Start the Healing naprawdę daje radę. W pamięć zapada też Lost in the Grandeur z ciekawym zwolnieniem w drugiej połowie, zaś Penance to Sorrow przypomina albumy z głębokich lat 90. Mocny jest też Hopeless and Beaten. Bardzo podobał mi się wreszcie Worst Is On Its Way z niezwykle rytmiczną wokalizą oraz chóralnym refrenem. Korn wyraźnie wraca do nieco mroczniejszego grania, bardziej wyrazistych riffów, mocnej gitary basowej.
Korn nagrał dobry album. Taki, którego słucha się z przyjemnością. Jasne, nie za długi, ale w dzisiejszych czasach nie ma to większego znaczenia. Niektórzy nagrywają single, inni półgodzinne wydawnictwa. Ważne, że ta muzyka zostaje gdzieś w głowie i wraca się do niej trochę tak automatycznie. Sam zauważyłem, że po uruchomieniu Spotify’a włączam właśnie Requiem. Tak bez zastanowienia. O niczym nie myśląc.
Joel
Korn – Requiem
Polub nas na Facebooku i Twitterze.