
Sporo się o Eternals mówiło i pisało jeszcze przed premierą. Pojawiały się stwierdzenia, że to dla Marvela nowe otwarcie. Że jest tu pierwsza scena seksu w historii uniwersum, pierwsza postać LGBT, że to game changer dla całej Fazy Czwartej. Cóż, z jednej to wszystko prawda, z drugiej – kompletnie nieistotne fakty. Dla przeciętnego fana serii to po prostu kolejna przyzwoita produkcja pełna superbohaterów. Produkcja, której najbardziej brakuje… dobrych scen akcji i ciekawych postaci.
Siedem tysięcy lat temu potężny kosmiczny byt wysłał dziesięciu eternalsów na Ziemię. Mieli doglądać tworzącej się tu cywilizacji i chronić przed krwiożerczymi Dewiantami, bestiami będącymi prawdopodobnie protoplastami smoków. Przybysze dzielnie wykonywali swoją pracę, chronili ludzkość, przyglądali się najważniejszym wydarzeniom z naszej historii. Od czasu do czasu pomagali nam stworzyć jakieś wynalazki, przyspieszając nasz rozwój. Do 1521 roku trzymali się razem. Potem jednak pokonali ostatniego Dewianta i postanowili się rozdzielić. Każde ruszyło w swoją stronę, zaczęło żyć własnym życiem.
Przenosimy się we współczesność. Sersi (Gemma Chan – Sobowtór) mieszka w Londynie, ma chłopaka (kompletnie nieistotna postać, zmarnowany potencjał na ciekawy wątek, aczkolwiek…) i opiekuje się nastoletnią Sprite (Lia McHugh). Pewnego dnia atakuje ją wyjątkowo silny i inteligentny Dewiant. Gdyby nie Ikaris (Richard Madden – Bodyguard), który pojawia się znikąd, miałaby zapewne spore kłopoty. Skąd dewiant? Przecież wszystkie wyginęły? Dla Sersi to sygnał, że należy ponownie skrzyknąć grupę i przyjrzeć się sprawie…
Eternals rzeczywiście zawiera scenę seksu. Trwa ona może dziesięć sekund i nie różni się niczym od tysięcy innych scen seksu z innych produkcji. Ma również postać LGBT, faceta, który żyje z innym facetem i wspólnie wychowują dziecko. Ot, nieistotny wątek, równie dobrze mogłaby to być normalna para. Faktycznie też w filmie pojawia się nowy przeciwnik, ktoś, kto może okazać się rywalem na miarę Thanosa. Zgodnie z hollywoodzką zasadą, jest jeszcze większy i jeszcze bardziej zły. Zamiast połowy ludzkości zamierza zabić całą.
Reszta to już typowo marvelowe kino. Bieganie, skakanie, tłuczenie się z kolejnymi dewiantami, próba odkrycia, co się w rzeczywistości dzieje. Widowiskowe to jest, nie przeczę, choć w scenach z przeszłości boleśnie czuć sztuczność komputerów. Najbardziej brakuje Eternalsom wspomnianych postaci. Sersi nie zdobywa sympatii widza, a tym bardziej Ikaris. Największe gwiazdy w obsadzie – Salma Hayek i Angelina Jolie – za sprawą scenariusza nikogo nie oczarują. Śmieszy Kumail Nanjiani w roli Eternalsa, który został gwiazdą Bollywoodu, ale i on szybko zaczyna nużyć.
Eternals to przeciętne widowisko. Przeciętne, przydługie, chwilami nudnawe, mające zbyt wiele postaci i niewykorzystanych wątków. Jednocześnie wciąż efektowne, zabawne, przyjemne dla oka. To uniwersum widziało już gorsze produkcje, ale – niestety – również i dużo lepsze.
Zobacz, jeśli:
– Oglądasz wszystkie filmy spod szyldu Marvela
– Liczysz na efekty specjalne i lekką, przyjemną opowieść
Odpuść sobie, jeśli:
– Też uważasz, że to powinny być Eternale, a nie Eternalsi
– Liczysz na emocje, dramaty, sceny zapadające w pamięć
– Nie cierpisz dłużyzn w blockbusterach
Michał Zacharzewski
Eternals, The Eternals, 2021, reż. Chloé Zhao, wyst. Gemma Chan, Richard Madden, Angelina Jolie, Salma Hayek, Kit Harington, Kumail Nanjiani, Lia McHugh, Brian Tyree Henry, Lauren Ridloff, Barry Keoghan, Dong-seok Ma, Harish Patel, Haaz Sleiman, Gil Birmingham
Ocena: 6/10
Polub nas na Facebooku i Twitterze.
Polub nas w serwisie Media Krytyk.
Sprawdź dostępność na platformach filmowych i VOD.
3 uwagi do wpisu “Eternals”