
Wydany w marcu 2020 roku album Gigaton to powrót zespołu Pearl Jam do naprawdę dobrej formy. Może nie tej z początku lat 90., ale wysokiej i… przypominającej chwilami to, co można było usłyszeć na płycie Ten. Zupełnie jakby zespół odmłodniał o trzy dekady i znów zaczął grać prosto, szczerze, energicznie i mocno.
Na Gigaton nie brakuje post-grunge’owych kawałków lekko przyprawionych elektroniką. Taki jest chociażby Dance of the Clairvoyants czy Who Ever Said. Obie kompozycje mogłyby powstać wiele lat temu i pewnie brzmiałyby podobnie. Mają swój styl i swoją energię. Zresztą nawet wolniejsze kompozycje, takie jak syntezatorowy Seven O’Clock czy ocierający się o balladę Comes Then Goes nie przynudzają. Z kolei drugi singiel z płyty, Superblood Wolfmoon, pachnie punkową imprezką.
Wielkim atutem zespołu pozostaje wokalista Eddie Vedder. Facet brzmi, jakby przez 30 ostatnich lat przebywał w słoiku z formaliną. Jego głos może i trochę się zmienił, jednak nie zestarzał się ani odrobinę. Nadal brzmi melodyjne i ekspresyjnie, nadal świetnie pasuje do mrocznych, depresyjnych, ale i ironicznych tekstów. Warto przyjrzeć się im bliżej – niektóre są autentycznie błyskotliwe i wpadają do głowy.
Mam wrażenie, że czas zespołowi służy. Pearl Jam osiągnęło dostatecznie wiele, żeby nic już nie musieć. Nie czuć spinki ani presji czasu. Panowie komponują, wchodzą do studia i nagrywają, a kiedy dojdą do wniosku, że przygotowany materiał im odpowiada, wydają płytę. Czasami zajmuje to sporo czasu – na Gigaton trzeba było czekać bodaj siedem lat. Ale było warto!
Joel
Pearl Jam, Gigaton
Polub nas na Facebooku i Twitterze.