DOA: Dead or Alive

W połowie lat dziewięćdziesiątych kino kopane dogorywało. Minęło dwadzieścia lat od boomu zapoczątkowanego przez filmy Bruce’a Lee i gatunek systematycznie tracił fanów. Nawet jego epigoni, Seagal i Van Damme, radzili sobie coraz gorzej. W próbę podtrzymania trupa przy życiu zaangażowali się jeszcze producenci adaptacji gier komputerowych. Skusił ich sukces Mortal Kombat, jednak Uliczny wojownik, Znak smoka i Mortal Kombat 2 przyniosły już straty…

Podobny los spotkał DOA: Dead or Alive. W sumie nie można się dziwić. Pod względem fabularnym film powiela najbardziej zgrane schematy (Wejście smoka, The Quest), a osobom nieznającym serii gier może wydać się absurdalny. W obsadzie brakuje gwiazd (trudno uznać za nie Erica Robertsa czy Kevina Nasha), zaś walki wypadają mało wiarygodnie. Jedyne, co może się podobać, to ruchliwa, matriksowa kamera, która kilka razy w sposób efektowny pokazuje fabularną rzeczywistość.

Grupka najlepszych wojowników na świecie zostaje zaproszona na tytułowy turniej. W samolocie zmierzającym na wyspę należącą do organizatora zmierzają karatecy, dżudocy, sumocy i wrestlerzy, ninje i uliczni brawlerzy. Jest wśród nich azjatycka księżniczka szukająca informacji o zaginionym bracie oraz wytrawny złodziej planujący włamać się do skarbca, a nawet papa z córeczką. U celu będą się opalać, grać w siatkówkę plażową, a od czasu do czasu tłuc się. Czeka ich też zagadka, bo organizator ma niecne plany i zamierza wdrożyć je w życie.

DOA: Dead or Alive to jeden z tych filmów, w których wojowniczki wyglądają jak modelki i paradują w bikini, a walczą w obcisłych dżinsowych kurteczkach. Potrafią też skoczyć na kilka metrów do góry i wbiec po pionowej ścianie, nie tracąc czasu na treningi czy przybieranie masy mięśniowej. A kiedy okazuje się, że stawką zabawy jest życie brata jednej z rywalek, bohaterki zapominają o głównej nagrodzie (10 milionów dolarów) i jednoczą siły, jakby były najlepszymi koleżankami. Czemu zły jest zły, nie wiadomo, podobnie jak nie wiadomo, czemu walki są bezkrwawe. To znaczy wiadomo – film przeznaczony jest dla nastolatków.

Oczywiście wiele z absurdalnych rozwiązań fabularnych jest uzasadnionych tym, co można zobaczyć w grach. Dead or Alive sprawdzał się jako gra, zarówno jako bijatyka, jak i „symulator” siatkówki plażowej. Na wielkim ekranie wygląda jednak komicznie, wliczając w to zabawny wygląd niektórych bohaterów oraz ich niekiedy absurdalne zachowania. DOA: Dead or Alive jest typowym filmem popcornowym, efektownym, ale głupawym. Spodoba się więc najbardziej zagorzałym fanom gier i chyba tylko im…

Zobacz, jeśli:
– Lubisz turniejowe filmy karate
– Kochasz gry Dead or Alive
– Uwielbiasz modelki w bikini

Odpuść sobie, jeśli:
– Szukasz sensu (nie tylko w życiu)

Michał Zacharzewski

DOA: Dead or Alive, 2006, reż. Corey Yuen, wyst. Holly Valance, Devon Aoki, Jaime Pressly, Sarah Carter, Natassia Malthe, Eric Roberts, Brian White, Silvio Simac, Kevin Nash, Robin Shou

Ocena: 4/10

Polub nas na Facebooku i Twitterze.
Polub nas w serwisie Media Krytyk.
Sprawdź dostępność na platformach filmowych i VOD.

Jedna uwaga do wpisu “DOA: Dead or Alive

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.