Czarne bractwo. BlacKKKlansman

Spike Lee zabłysnął w latach osiemdziesiątych. Dał się poznać światu jako utalentowany, zaangażowany reżyser, który najchętniej opowiada o ludziach czarnoskórych. I to nie tak, jak to robi Tyler Perry – na wesoło, niekiedy ciepło, z dala od polityki. Spike Lee kręcił filmy, które bolały. Drażnił, prowokował, zwracał uwagę na problemy mniejszości rasowych, chętnie opowiadał o ważnych dla nich postaciach lub wydarzeniach. W ostatnich latach nieco się pogubił i nie kręcił już tak udanych obrazów jak kiedyś. Częściej za to zabierał głos w mediach, ostro wypowiadając się na bardzo różne tematy.

Czarne bractwo. BlacKKKlansman to jego powrót do dobrej formy. Lee przybliża widzom historię prawdziwą. Historię Rona Stallwortha (John David Washington), pierwszego czarnoskórego policjanta w Colorado Springs i zarazem pierwszego czarnoskórego członka Ku Klux Klanu. Oczywiście zdobył ją podstępem, w ramach prowadzonego śledztwa, które było mocno absurdalne i absurdalnie się skończyło. Otóż Ron wypatrzył w gazecie ogłoszenie o rekrutacji do lokalnego oddziału KKK. Zgłosił się telefonicznie, a na spotkanie wysłał „tajniaka” Flipa (Adam Driver), nota bene Żyda. Wspólnie rozpracowali Organizację, która ograniczała się do palenia krzyży, ale plany miała znacznie większe.

Historia jest zakręcona, a dodatkowo Spike Lee przedstawia ją w humorystyczny sposób. To nietypowe dla jego twórczości, ale całkiem sensowne rozwiązanie. Obaj policjanci są więc mocno wyluzowanymi pół-amatorami, którzy prowadzą śledztwo na czuja. Członkowie KKK to już kompletne ciołki. Jest wśród nich furiat przypominający nieco Begbie’ego z Trainspotting, a także niezbyt lotny grubasek, grany przez Paula Waltera Hausnera znanego z Jestem najlepsza. Ja, Tonya. To dzięki nim Czarne bractwo. BlacKKKlansman ogląda się naprawdę przyjemnie. Zwłaszcza że Lee – jak na filmowca przystało – nawiązuje tu do Przeminęło z wiatrem, Narodzin narodu, starych filmów z Tarzanem i kilku innych klasycznych filmów. Bawi się kinem, kiedy sobie przypomni, że można się nim bawić.

Najsłabiej wypada wtedy, kiedy politykuje. Przykładowo wpakował do filmu trzy strasznie długie wystąpienia niewiele wnoszące do opowieści. Jedno złożył nawet z tekstów Donalda Trumpa, by podkreślić absurdalność przekonań tego amerykańskiego polityka i wspierających go konserwatywnych neofaszystów. Ba, pod koniec zestawił go nawet z szefem KKK. Być może celnie, ale niepotrzebnie zrobił z Czarne bractwo. BlacKKKlansman nudnawą agitkę. Sceny ze współczesnych marszów KKK i tragicznych wypadków z Charlottesville bez odpowiedniego komentarza niewiele mówią widzom i nie dotyczą opowieści z filmu. Opowieści o śledztwie, a nie o rasistach, bo ci filmowi to przecież idioci.

Można jeszcze zarzucić Lee, że niepotrzebnie porzuca kilka postaci, a niektóre wątki traktuje po macoszemu. Trudno też zrozumieć, czemu panowie uparli się, by jeden dzwonił, a drugi grał go podczas spotkań (przecież zwiększa to ryzyko wpadki). Z drugiej strony stroje czy samochody, wreszcie wnętrza budują klimat filmu. Czarne bractwo. BlacKKKlansman dla jednych będzie zatem zabawnym, ale wciąż aktualnym komentarzem społecznym, a dla innych politycznym kryminałem. Z całą pewnością godnym obejrzenia.

Zobacz, jeśli:
– Lubisz kino Spike’a Lee
– Nie jesteś konserwatystą i rasistą ani też fanem Trumpa
– Chcesz zobaczyć, jak radzi sobie syn Denzela Washingtona

Odpuść sobie, jeśli:
– Kino z zacięciem politycznym cię męczy
– Podobnie jak mężczyźni w skromnym choćby afro

Michał Zacharzewski

Czarne bractwo. BlacKKKlansman, BlacKKKlansman, 2018, reż. Spike Lee, wyst. John David Washington, Adam Driver, Laura Harrier, Topher Grace, Jasper Paakonen, Alec Baldwin, Ryan Eggold

Ocena: 6,5/10

Polub nas na Facebooku!

6 uwag do wpisu “Czarne bractwo. BlacKKKlansman

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.