Valerian i Miasto Tysiąca Planet

Panie i panowie! Zapraszamy! Zapraszamy! Tylko teraz macie okazję zobaczyć największą klapę europejskiego kina! Nakręcony gigantycznym kosztem film, wspierany przez kampanię reklamową za setki milionów dolarów, dotarł wreszcie na polskie ekrany. Nie zwlekajcie, bo nie wiadomo, jak długo na nich wytrzyma. Na świecie prawie nikt nie chce go oglądać. A gwarantuję wam, że drugiego tak widowiskowego filmu w tym roku nie zobaczycie!

Międzynarodowa Stacja Kosmiczna długo obrastała w piórka. Początkowo gościła na swoim pokładzie jedynie Ziemian, jednak z czasem zaczęły docierać na nią i obce cywilizacje. Dziś, kilkaset lat później, stanowi serce Miasta Tysiąca Planet – gigantycznej, dryfującej w przestrzeni sztucznej planety uważanej za centrum znanego wszechświata. Jednak dzieje się tam coś niedobrego. W najstarszych, centralnych sektorach szerzy się tajemnicza zaraza. Kolejne oddziały wysłane na miejsce znikają w niewyjaśnionych okolicznościach. Sprawą zajmą się agenci Valerian i Laureline… Najpierw jednak muszą przejąć cenną przesyłkę z największego kosmicznego bazaru.

Nie ma wątpliwości – Valerian i Miasto Tysiąca Planet jest oszałamiającym widowiskiem, powalającym na kolana pod względem wizualnym. Już pierwsze sceny, rozgrywające się na planecie zamieszkałej przez humanoidalne, pokojowo usposobione stwory, robi olbrzymie wrażenie. Później jest coraz lepiej, zaś tytułowe Miasto Tysiąca Planet okazuje się miejscem, na którym spokojnie można by nakręcić tysiąc filmów. Różnorodność jego mieszkańców oraz poszczególnych dzielnic imponuje. Budzi skojarzenia z Piątym elementem, wcześniejszym filmem Luca Bessona, Avatarem, Gwiezdnymi wojnami czy choćby Hellboy’em, ale jest zdecydowanym krokiem naprzód. Dlatego smucą wyniki finansowe tej produkcji, ograniczające prawdopodobieństwo kolejnej wizyty w tej okolicy niemal do zera.

Zawodzą trzy czynniki. W najmniejszym stopniu fabuła, która nawet na moment nie zaskakuje i rozwija się w sposób typowy dla wielkich produkcji. Po stanowczo zbyt długim wprowadzeniu serwuje nam kilka kolejnych dłużyzn oraz nudnawy wątek romantyczny bazujący na schemacie „on bardzo chce, a ona nie”. Aktorzy zresztą nie wydają się zbyt dobrze obsadzeni. Utalentowany Dane DeHaan jest zdecydowanie zbyt młody do roli agenta, zaś Cara Delevingne zbyt nijaka. Niby gra kolejną mocną, kobiecą postać we współczesnym kinie, ale nie bardzo ma ją z czego skleić. Zapowiadana w zwiastunach Rihanna pojawia się zaś dosłownie na parę chwil i… wygląda tak, jak w teledyskach. Szalenie efektownie. Innymi słowy dobrze wpisuje się w Valeriana i Miasto Tysiąca Planet.

Największą wadą obrazu jest brak emocji. Luc Besson postanowił nakręcić lekki, wakacyjny film i taki właśnie film nakręcił. Dlatego nawet przez chwilę nie martwimy się o bohaterów, gdyż wiemy, że bez większych problemów wydostają się ze wszystkich opresji. Sceny akcji oszałamiają niesamowitymi pomysłami oraz sposobem realizacji, a nie przyspieszają rytmu bicia serca. Valerian i Miasto Tysiąca Planet to takie ciepłe kluchy. Z cukrem i owocami, może nawet z bitą śmietaną, ale wciąż to tylko ciepłe kluchy.

Michał Zacharzewski

Valerian i Miasto Tysiąca Planet, Valerian and the City of a Thousand Planets, reż. Luc Besson, wyst. Dane DeHaan, Cara Delevingne, Clive Owen, Rihanna, Ethan Hawke, Herbie Hancock, Kris Wu

Ocena: 7/10

Polub nas na Facebooku!
Spis naszych recenzji na serwisie Media Krytyk.

8 uwag do wpisu “Valerian i Miasto Tysiąca Planet

  1. Pingback: Z dala od polityki

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.