Król Artur: Legenda miecza

Guy Ritchie to specjalista od kina rdzennie brytyjskiego. Najlepiej wychodzą mu bowiem portrety lokalnych opryszków, cwaniaczków wywodzących się z szemranych dzielnic, pyskatych drani specjalizujących się w drobnych przekrętach. Król Artur: Legenda miecza jest właśnie takim filmem, kapitalnym praszczurem Porachunków czy choćby Sherlocka Holmesa. Z opowieści o honorowych rycerzach chrześcijańskich niosących ciemnemu ludowi kaganek oświaty niewiele pozostało. Dość powiedzieć, że tytułowy bohater wychował się w burdelu.

Zanim tam jednak wylądował, jego ojciec odparł atak wojsk czarodzieja Mordreda. Gigantyczne słonie wycofały się, tłumy wojowników zwiały w panice. Wydawało się, że król Uther będzie rządził długo i szczęśliwie. Zabił go jednak brat i przejął koronę. Kilkuletni Artur miał zginać, ale przeżył. Dopłynął łodzią do Londinium, gdzie zajęły się nim lokalne prostytutki. Tam zmężniał, nauczył się walczyć, a przede wszystkim prowadzić interesy. Dorobił się niedużego majątku. I pewnie żyłby sobie spokojnie, gdyby jego stryj Vortigern nie zaczął rosnąć w siłę. Budowana przez niego wieża niemalże sięgała nieba, więc bogowie postanowili przywołać na tron prawowitego następcę. Spośród wód jeziora wyłonił się miecz w kamieniu.

Reszty łatwo się domyśleć. Artur miecz wyciągnie, odkrywając prawdę o swoim pochodzeniu. Nauczy się nim władać i stanie naprzeciwko stryja, przejmie władzę, wyciosa okrągły stół i stanie się legendą. Właśnie dlatego Guy Ritchie opowiada znaną historię w sposób nietypowy. Bardzo sprawnie łączy elementy nienachlane fantasy z gangsterską komedią, w których się specjalizuje. Jego bohaterowie – średniowieczni rycerze – mówią współczesną gwarą i z doskonale znanym widzom brytyjskim akcentem, w dodatku zachowują się jak bohaterowie wspomnianych Porachunków. Pomaga im w tym dynamiczny, widowiskowy montaż, efektowna ścieżka dźwiękowa, nietypowe ujęcia i nowatorskie zabiegi realizacyjne. W efekcie czuć, że to nowoczesna, postmodernistyczna produkcja.

Nie wszystkim pewno spodobają się cięcia, które dotknęły scenariusza. Niektóre postacie całkowicie z niego wypadły, inne – w tym Merlin – odgrywają epizodyczną rolę. Rycerze okrągłego stołu przewijają się gdzieś przez ekran, jednak pozostają w głębokim cieniu głównego bohatera, jego niezwykłego miecza oraz złego do szpiku kości Vortigerna. Król Artur: Legenda miecza uzasadnia kręcenie remake’ów i nowych wersji znanych opowieści. W odróżnieniu od bardzo tradycyjnej Pięknej i Bestii jest filmem na wskroś nowoczesnym, dynamicznym, efektownym, chwilami wręcz szalonym. Bliższym Strażnikom Galaktyki niż takiemu Warcraftowi. I chwała mu za to!

Michał Zacharzewski

Król Artur: Legenda miecza, King Arthur: Legend of the Sword, reż. Guy Ritchie, wyst. Charlie Hunnam, Jude Law, Astrid Berges-Frisbey, Djimon Hounsou, Eric Bana, Freddie Fox

Ocena: 7,5/10

Polub nas na Facebooku!
Spis naszych recenzji na serwisie Media Krytyk.

7 uwag do wpisu “Król Artur: Legenda miecza

  1. Pingback: Z dala od polityki

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.