Hollywood wciąż nie potrafi znaleźć sposobu na tłumaczenie gier video na język filmu. Większość prób jest nieudana i kończy się finansowymi bądź jakościowymi wpadkami. Ratchet i Clank, pierwsza z trzech tegorocznych premier tego typu, nawet w założeniach nie miała dokonać przełomu. To niskobudżetowa animacja opowiadająca historię znaną graczom z jednej z popularnych platformówek.
Tytułowy Ratchet jest lombaksem, ostatnim przedstawicielem inteligentnej rasy podobnych do fenka futrzaków. Pracuje w warsztacie na pustynnej planecie i marzy o tym, by dołączyć do obrońców galaktyki. Dowodzeni przez kapitana Quarka superbohaterowie mają pełne ręce roboty – zagrożenie ze strony okrutnego Dreka stale rośnie. Tyran buduje armię inteligentnych robotów i za jej pomocą zamierza podbijać kolejne światy. A Clank? To odpad z jego armii, zdezelowany robot, który trafił w ręce Ratcheta i… potrafi mu dać popalić.
Wykorzystanie scenariusza gry nie było dobrym pomysłem. Banalna historyjka o ratowaniu świata sprawdziła się na konsoli, ale na wielkim ekranie nikogo już nie zaskoczy. Główni bohaterowie wydają się teraz bezbarwni, brakuje czasu, by ich lepiej poznać i polubić. Największą wadą okazuje się jednak humor, dość sztampowy i infantylny. Owszem, pojawiają się nawiązania do afery podsłuchowej czy Pudziana, ale to zdecydowanie zbyt mało, by uznać scenariusz i tłumaczenie za zabawne.
Oprawa wizualna produkcji również nie zachwyca. Niewielki budżet nie pozwolił twórcom na wykreowanie tak fantastycznych światów jak te z Dobrego dinozaura czy chociażby Zwierzogrodu. Widz chwilami ma wrażenie, że ogląda komputerowo animowany serial telewizyjny albo też cut-scenki wyjęte z gry, nieco tylko podrasowane. Dlatego też lepiej obejrzeć ten film na małym ekranie. I zagryźć oryginalną platformówką. Tylko w takiej wersji jest to danie strawne.
Michał Zacharzewski
Ratchet i Clank, reż.: Kevin Munroe
Ocena: 4/10
2 uwagi do wpisu “Ratchet i Clank”