
Spięty – czyli Hubert Dobaczewski – najbardziej znany jest jako wokalista zespołu Lao Che. Wcześniej występował w hip-hopowej grupie Koli, którą mało kto dziś pamięta, a w 2009 nagrał solową płytę Antyszanty. Bardzo dobrze przyjętą. Niektórym wydawało się, że Spięty pójdzie tym śladem i zacznie seryjnie wydawać albumy. Tymczasem na kolejny, Black Mental właśnie, czekaliśmy 12 lat.
Black Mental to hip-hop z ambicjami. Rap z dobrymi tekstami, w których nie ma ziomali z dzielni i kogutowania, czasami pojawia się utyskiwanie na psi ludzki los. Na upływ czasu. Na głupotę ludzi wokół. Mówią żem skundlony, ćwierćszympans bez szans na gatunkowy awans z Trybuny małpoludu w jakimś sensie to nam przypomina – że jesteśmy małpami. Może ogolonymi, ale wciąż małpami. I to jest dla mnie takie albumowe motto. Choć atutem tekstów Spiętego są też wpadające w ucho refreny. Przy każdym przesłuchaniu płyty wita się je jak starych znajomych.
Również warstwa muzyczna Black Mental jest interesująca. Syntezatory i dęciaki w Narodowym socjalizmie kosmosu, elektroniczne Lejce które leczą, lekko rockowa Zwiezdy śmierci, lekko orientalne Nie marudź #MeToo czy chociażby pasująca do Lao Che kompozycja Okudżaba – czego tu nie ma! Czuć przy okazji, że cała płyta to jednak zabawa, zarówno nutą, jak i słowem. A przede wszystkim klimatem, bo właśnie to Black Mental pozostawia po sobie.
Podejrzewam, że ludzie sięgający po Spiętego podzielą się na dwie grupy. Jedni zachwycą się tekstami i spójną warstwą muzyczną, docenią inteligentne metafory Dobaczewskiego. Inni – zwłaszcza przyzwyczajeni do Lao Che – będą z kolei narzekać, że bardzo to elektroniczne, mało gitarowe. No cóż, takie miało być. Nie można ciągle siedzieć w jednej piaskownicy.
Fifi
Spięty, Black Mental
Polub nas na Facebooku i Twitterze.