
Fani mogą być rozczarowani. Pewnie spodziewali się czegoś innego. T. Love w końcu zawiesił na kilka lat działalność, by wokalista Muniek Staszczyk mógł podładować akumulatory i z werwą wrócić na scenę. W dodatku album został nagrany w klasycznym składzie, tym z Benedkiem, Perkozem, Nazimem i Sydneyem na garach. Pachniało więc rock’n’rollowym graniem, tymczasem Hau! Hau! okazuje się lekką, poprockową płytą. Niedługą, trwającą nieco ponad pół godziny. I przyjemną, choć niewątpliwie pozbawioną pazura.
Album promuje Pochodnia z gościnnym udziałem Kasi Sienkiewicz z zespołu Kwiat Jabłoni. Powracający refren „Jesteś bliżej ognia wiem że tego chcesz / Płonę jak pochodnia wszak to ludzka rzecz” wpada w ucho. Wydawnictwo otwiera jednak trzeci singiel, zatytułowany Ja ciebie kocham, który świetnie ustawia jego klimat. Jest tu wszystko, za co fani kochają T. Love, miejski zaduch i charakterystyczna dla niego samotność, swojski, warszawski plac Wilsona, wreszcie gładki głos Muńka, pozbawiony już tej chropowatości z lat 80. i 90.
Klimatów lat 80. tu jednak nie brakuje. Kłania się Deszcz z charakterystyczną trąbką czy tytułowe Hau! Hau!, w którym z kolei pojawia się saksofon. Nieco nowocześniej brzmi Tutto Benne z udziałem Sokoła i charakterystycznym riffem, z kolei nostalgiczny, bluesowy klimat ma Tomek, który wokalista dedykował swojemu niedawno zmarłemu ojcu. Tu słuchać echa The Cure, tam jakiegoś Rolling Stones, w tekstach zaś echa pandemii, podczas której nagrywano płytę.
Chyba największą zaletą Hau! Hau! jest to, że to płyta przystępna. Jedna z tych, które pamięta się już po dwóch, trzech przesłuchaniach, i potem z przyjemnością wita każdy utwór. To naprawdę trudna sztuka. Znam wiele zespołów, którym nie udaje się stworzyć charakterystycznych melodii, a wszystkie piosenki są do siebie bardzo podobne. T. Love skutecznie omija tę rafę. A że nie nagrał płyty zadziornie rockowej? Nie szkodzi. Nie po raz pierwszy przecież!
Joel
T. Love, Hau! Hau!
Polub nas na Facebooku i Twitterze.