Tytuł tego filmu zna każdy szanujący się kinoman. I to wcale nie dlatego, że widział obraz Luchino Viscontiego (Obcy). Do popularności Śmierci w Wenecji przyczynił się obraz Chłopaki nie płaczą, który niejaki Bolec puszcza w przekonaniu, że to świetne kino akcji. Tymczasem na ekranie podstarzały facet płynie do Wenecji. I płynie. I płynie. I płynie… Powiedzmy sobie szczerze: to nie jest film dla wszystkich.
Visconti pokusił się o zekranizowanie dzieła niezwykłego i złożonego, trudnego do jednoznacznej interpretacji. Jego głównym bohaterem jest cierpiący na niemoc twórczą kompozytor Gustaw von Aschenbach (Dirk Bogarde), który po latach ponownie przybywa do tytułowego włoskiego miasta. Odżywają w nim wspomnienia jego sukcesów i porażek, magicznych chwil, które tam spędził. Jednak muzyk wierzy, że wszystko jeszcze przed nim. Źródłem inspiracji stanie się nastoletni Polak, chłopiec o imieniu Tadzio. Piękny cherubinek od razu wpada mu w oko. Oczarowuje starszego mężczyznę i pozbawi go rozumu. Tymczasem w Wenecji wybuchnie epidemia cholery…
Śmierć w Wenecji uchodzi za jedno z najważniejszych opowiadań Tomasza Manna, wybitnego niemieckiego prozaika i laureata nagrody Nobla z literatury. Luchino Visconti wiedział, z czym się mierzy – mimo to postanowił poprawić oryginał. Sięgnął po biografię Mahlera oraz wątki z Doktora Faustusa, starając się spojrzeć na tekst z nieco innej perspektywy. W efekcie stworzył dzieło niezwykłe, zdaniem ciekawsze i bardziej współczesne od oryginału. Okazuje się zatem, że nawet największe arcydzieło literatury można przetłumaczyć na język kina. Pod warunkiem jednak, że robi się to w sposób twórczy, nie trzymając się kurczowo źródła.
Włoski reżyser zdecydował się opowiedzieć o istocie piękna. Z Tadzia, który u Manna był jej antycznym uosobieniem, zrobił świadome swojej erotycznej siły wciąż-jeszcze-dziecko. Siłą rzeczy zapytał o cielesność i duchowość uczuć. I o naturę sztuki. Jednocześnie skonfrontował młodość ze starością, pokazał zachodzące w człowieku przemiany. Jego Wenecja wcale nie jest piękna. Śmierdzi cuchnącymi kanałami, irytuje porywistym sirocco, pustoszeje i znika pod wodą. Z każdą chwilą rozpada się i marnieje, a wszelkie próby odmłodzenia się skazane są na porażkę. Czasu nie da się oszukać. Piękno zawsze zblaknie. To, co pozostanie, to jedynie wspomnienia. Marzenia i złudy, którymi się żywimy.
Zobacz, jeśli:
– Masz plan obejrzeć najwybitniejsze arcydzieła kina
– Widziałeś Chłopaków nie płaczą i ciekawi cię, co oni tam oglądali
Odpuść sobie, jeśli:
– Nie lubisz kina, w którym niewiele się dzieje
– Nie lubisz, jak ktoś za długo płynie łódką, a wokół nie ma rekinów
– Na samą myśl o platonicznym uczuciu starszego pana do młodego Polaka robi ci się niedobrze
Michal Zacharzewski
Śmierć w Wenecji, Morte a Venezia, 1971, reż. Luchino Visconti, wyst. Dirk Bogarde, Marisa Berenson, Björn Andresen, Silvana Mangano
Ocena: 8,5/10
Polub nas na Facebooku!