
Aż nie chce się wierzyć, że to 29. płyta Voo Voo. Kiedy ten Waglewski nagrał ich aż tyle? Cóż, okazuje się, że miał czas, gdyż za dwa lata zespół będzie obchodzić swoje 40. urodziny. W tym czasie wypracował swój charakterystyczny styl, całkiem udaną mieszankę jazzującego blues-rocka, gawędy i etno. To muzyka, w których ważnym elementem są też słowa.
Czuć to chociażby w otwierającym płytę Premiera nagraniu Ochota, sentymentalnej opowieści o powrocie na stare śmieci, do miejsca, w którym znał każdy kamień. Okazuje się, że niewiele się tam zmieniło, ubyło trochę znajomych, Kościołowi dopłynęło kasy, „Wpadał do nas wujek, nadawał na Żydów, nie było mi miło, sztywniałem ze wstydu”. Ten nastój towarzyszy nam zresztą do końca albumu. Pełen dystansu do świata, trochę i zadumy. Bardzo dobry muzycznie.
Odpowiada za to mocny skład. Prócz Waglewskiego, który gra też na gitarze, do muzycznej strony Premiery dołożyli się Mateusz Pospieszalski (saksofony, klarnet, fortepian, śpiew), Karim Martusewicz (gitara basowa, kontrabas), Michał Bryndal (perkusja) i Piotr Chołody (stylofon, tanpura, perkusjonalia). W wybranych utworach pojawiają się też Hanna Raniszewska i Masha Natanson. Ta ostatnia w utworze Łajba świetnie buduje klimat. To chyba najbardziej przebojowa kompozycja Premiery, z dynamicznym finałem.
W pamięć zapada dużo więcej utworów. Choćby bardzo freestyle’owe Beskidy czy Się porobiło z bigbitowym rytmem. Ciekawostką są kompozycje zamykające album Premiery – pięć utworów o tytułach zaczynających się od słowa „Bez”. Fajnych, wpadających w ucho, jak cała płyta zresztą. Choć nie będę ukrywał, że osoby, które dotąd Voo Voo nie polubiły, nie zakochają się w tym albumie. To bardzo klasyczny zestaw piosenek. Taki, jakiego po zespole można by się spodziewać.
Joel
Voo Voo – Premiera
Polub nas na Facebooku i Twitterze.