
Janusz Walczuk to debiutancka płyta Janusza Walczuka, rapera umiejętnie łączącego hip-hop z popem. Nie jest to postać anonimowa. Wcześniej jako Yah00 udzielał się w SB Maffiji. Teraz postanowił sam opowiedzieć o swoim życiu, prawdziwym bądź fikcyjnym. Trochę przy tym kreuje się na nieszczęśnika.
Teksty pokazują go bowiem dość jednoznacznie – jako utalentowanego młodego chłopaka, którego rodzice nauczyli, że powinien zarabiać pieniądze. Wychował się na osiedlu, w domu nie zawsze się przelewało, ale nie było patologii. Teraz mieszka na Żoliborzu, na który regularnie nocami wraca, sam lub w towarzystwie, ma hajs i może żyć jak chce. Kiedyś robił głupie rzeczy, czasami głupie kobiety, ale głównie dlatego, że nie znał swojej ceny. A dziewczyny ponoć zawsze ciągnęły do Janusza Walczuka. Teraz trochę zmądrzał i im odmawia bądź wymyka się od nich o szóstej rano.
Takie napinanie mięśni ma swój klimat i aż tak bardzo nie razi sztucznością. Tym bardziej że Walczuk nie udaje na każdym kroku twardziela, nie opowiada o patologii, nie pozuje na młodego bandytę, gardzi oszustami i złodziejami. Bardziej pokazuje się jako zapracowany młody chłopak, który ma ciężko w życiu, bo wszyscy czegoś od niego chcą, a on musi tyrać na sukces. Dzięki przyjemnemu, popowemu głosowi oraz bardzo lekkim miksom jego teksty bierze się trochę w nawias. I docenia ich spójność, ich flow.
Najdziwniejsze, że Janusz Walczuk wpada w ucho. Przesłuchałem płytę kilka razy, myślałem, że nie będę do niej wracał, a tu nagle odkrywam, że nucę gdzieś pod nosem niektóre jego teksty. Te melodie krążą mi po głowie. A na dodatek Janusz wydał nową, drugą już płytę. Nie gorszą. Jego kariera dobrze się rozwija i dlatego warto mieć go na oku.
Fifi
Janusz Walczuk – Janusz Walczuk
Polub nas na Facebooku i Twitterze.