Spora krytyka spadła na ten film po jego premierze. Nie do końca zasłużona. Trzeba bowiem pamiętać, że Miłość i miłosierdzie powstało z myślą o bardzo konkretnym widzu. Widzu wierzącym, zainteresowanym losami siostry Faustyny Kowalskiej i zapoczątkowanego przez nią ruchu, wreszcie widzu, który nie oczekuje klasycznego dramatu religijnego. Obraz Michała Kondrata to zresztą dokument fabularyzowany.
Faustynę (Kamila Kamińska – Najlepszy, Listy do M3) poznajemy, gdy jako nastoletnia dziewczyna podejmuje decyzję o wstąpieniu do klasztoru. Twierdzi, że Jezus ją tam wzywa. Osobiście. Wściekli rodzice jakimś cudem przekonują ją, by odłożyła tę decyzję o kilka lat. Niewiele to zmienia. W 1924 roku kobieta opuszcza rodzinny dom i wyjeżdża do Warszawy, jednak żaden zakon nie chce jej przyjąć. Ostatecznie – po zapracowaniu na posag – wstępuje w szeregi Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. Kolejne lata spędza w stolicy, ale i w Skolimowie, Płocku czy Wilnie. Ma kolejne widzenia.
Najważniejsze jest to, w którym siostra Faustyna dowiaduje się, iż ma namalować obraz. Zwraca się z prośbą o pomoc do swojego księdza-spowiednika, Michała Sopoćki (Maciej Małysa), który kontaktuje ją z malarzem Eugeniuszem Kazimirowskim (Janusz Chabior – Underdog, Wołyń). Po jego namalowaniu kobieta zaczyna chorować. Umiera jeszcze przed drugą wojną światową, zaledwie w połowie filmu. Potem bowiem śledzimy losy księdza Sopoćki, samego obrazu, a także ruchu, który powstał na bazie widzeń siostry Faustyny.
Sceny aktorskie nie są ani dobrze zagrane, ani odpowiednio zaaranżowane. W większości przypadków wydają się sztuczne, przesadzone bądź dla odmiany pozbawione emocji czy zwykłej finezji. Poziomem realizacyjnym zbliżają się do tasiemcowych seriali serwowanych widzom przez Telewizję Polską. Mnie osobiście kojarzyły się z profesjonalnie zrealizowanymi, ale mimo wszystko prowincjonalnymi jasełkami. Albo z kazaniem, bo na własną interpretację miejsca tu nie zostawiono.
Jednak te sceny aktorskie przerywane są dość ciekawymi wstawkami dokumentalnymi, wizytami w miejscach, w których przebywała siostra Faustyna, rozmowami z ludźmi, którzy ją znali lub badali jej życie. Tu siostra z „jej” zakonu, tam ksiądz z USA, gdzieś wileński duchowny bądź dla odmiany konserwatorka, która pracowała nad obrazem. Nie mówią nic szczególnego, ale dopełniają historii, dają jej własną twarz. I w odróżnieniu od aktorów są w tym autentyczni.
O ile początek Miłości i miłosierdzia jest dość łatwy do zaakceptowania nawet dla osoby niewierzącej, to jego koniec jest już – mówiąc językiem młodzieżowym – pełnym odlotem. Pojawiają się świadectwa uzdrowień i opętań, cudów świadczących o świętości Faustyny. Całość zamienia się w film propagandowy czy też hagiograficzny, niepokazujący choćby odrobiny prawdziwej bohaterki. Takiej z „krwi i kości”. Osobiście wolę Faustynę z 1994 roku. Była lepsza. Prawdziwsza niż dokument.
Zobacz, jeśli:
– Jesteś osobą wierzącą (najlepiej głęboko)
– Lubisz dokumenty religijne
Odpuść sobie, jeśli:
– Twoja wiara nie jest głęboka
– Chcesz zobaczyć Piotra Cyrwusa – jego udział w tym filmie trwa może 20 sekund
– Nie lubisz przedstawień jasełkowych ani polskich tasiemcowych seriali
Michał Zacharzewski
Miłość i miłosierdzie, 2019, reż. Michał Kondrat, wyst. Kamila Kamińska, Maciej Małysa, Janusz Chabior, Piotr Cyrwus, Jacek Borkowski, Remigiusz Jankowski
Ocena: 4,5/10
Polub nas na Facebooku!