Chata

Okres świąteczny to doskonała okazja, by przyjrzeć się nowemu, coraz popularniejszemu gatunkowi filmowemu, którego pojawienie się zostało przez wielu krytyków przeoczone. Tymczasem w amerykańskich kinach produkcje chrześcijańskie cieszą się od kilku lat sporą popularnością. Produkowane za niewielkie pieniądze i starające się w niewymuszony sposób opowiadać o wierze, stanowią sporą atrakcję dla licznych wspólnot wyznaniowych. Z podobnym zjawiskiem mieliśmy zresztą do czynienia w Polsce w latach dziewięćdziesiątych, gdy na produkcje takie jak Faustyna czy Prymas – Trzy lata z tysiąca przychodziły całe parafie. Słaba frekwencja na tegorocznym Zerwanym kłosie udowadnia jednak, iż ten trend umarł.

Chata to ekranizacja doskonałej książki Williama P. Younga. Jej bohaterem jest pochodzący z trudnej rodziny wzorowy ojciec i mąż, który pewnego lata zabiera trójkę swoich dzieci nad wodę. Tylko na chwilę spuszcza oko z najmłodszej córki Missy. Jego nieuwagę wykorzystuje seryjny morderca, który porywa małą. Po paru godzinach policja znajduje jej zakrwawione ubranko. Mack nie może tego sobie wybaczyć. Traci radość życia. Zaczyna wątpić w Boga, który nic nie zrobił, by pomóc niewinnej dziewczynce. Oddala się od żony, nie ma sił, by pomóc przeżywającym trudne chwile pozostałym dzieciom.

Aż pewnej zimy znajduje w skrzynce na listy tajemniczą kartkę zapraszającą go do chaty, w której znaleziono ubranko Missy. Mack postanawia zmierzyć się z wyzwaniem i stawia się na miejsce. Spodziewa się ujrzeć mordercę, tymczasem trafia do malowniczego domku nad jeziorem, wokół którego trwa wieczne lato. Trzy zamieszkujące go osoby – ciepła, czarnoskóra kobieta, młody mężczyzna o semickich rysach oraz tajemnicza Azjatka – wiedzą o nim wszystko. Twierdzą przy tym, że są Bogiem, i że chcą tylko z nim porozmawiać.

To, co w książce było subtelne, ulotne, owiane mgiełką tajemnicy, w filmie jest boleśnie realistyczne. I przez to kiczowate, przesłodzone, kompletnie niewiarygodne od strony psychologicznej. Reżyser zbyt mocno akcentuje chrześcijańską wymowę filmu i nie daje bohaterowi czasu na otrzaskanie się z nowym towarzystwem. W efekcie kupuje on owo spotkanie z Bogiem bez zająknienia i bez większych problemów uczy się przebaczać. Bogu, sobie, także i mordercy. Taka przemiana zamiast poruszać widza, jedynie go śmieszy. Przypomina bowiem katechezy ze szkoły podstawowej. „Uwierz, a będziesz szczęśliwy”. Czy rzeczywiście jest to takie proste?

Do kina nie warto iść, chyba że jest się człowiekiem głęboko wierzącym. Warto z całą pewnością przeczytać książkę. To powieść podnosząca na duchu i skłaniająca do zastanowienia się. Dająca nadzieję, lecz nie podsuwająca prostych rozwiązań. Chata w wersji filmowej jest zbyt skrótowa, zbyt wtórna i banalna, by przeciętnego widza oczarować. A wydawało się, że nie ma nic prostszego niż sfilmować dobrą książkę. Wystarczy przecież zrobić to z głową i hit gwarantowany…

Michał Zacharzewski

Chata, The Shack, 2017, reż. Stuart Hazeldine, wyst. Sam Worthington, Octavia Spencer, Tim McGraw, Radha Mitchell, Graham Greene, Alice Braga

Ocena: 4/10

Polub nas na Facebooku!
Spis naszych recenzji na serwisie Media Krytyk.

6 uwag do wpisu “Chata

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.