
Nawet nie wiedziałem, że słucham supergrupy. Bo właśnie tym mianem niektórzy określają zespół The Good, The Bad and The Queen. Oldschoolowa okładka płyty Merrie Land sugeruje raczej jakąś zapomnianą formację z lat 40. albo w najlepszym wypadku półamatorską kapelę grającą starsze szlagiery. Nie tłumaczy też, kogo można w piosenkach usłyszeć.
A usłyszeć można paru ludzi ze znanych zespołów. Wokalnie udziela się tu Damon Albarn z Blur czy Gorillaz, który dodatkowo odpowiada za klawisze, melotrony, a nawet teremin. Na basie wspiera go Paul Simonon z The Clash i tychże Gorillaz, zaś na gitarach Simon Tong z The Verve oraz Erland and the Carnival (znacie w ogóle to progresywne cudo?). Perkusistą jest wreszcie Nigeryjczyk Tony Oladipo Allen, który z pół wieku temu grał w Africa’70 u boku samego Feli Kutiego i uchodzi za jednego z lepszych specjalistów w swoim fachu. Jeśli dodać do tego fakt, że album wyprodukował człowiek, który w przeszłości współpracował z Davidem Bowie, robi się naprawdę ciekawie.
Nie jest łatwo opisać to, co znajduje się na Merrie Land, bo to nie jest ani Blur, ani Gorillaz, ani też afrobeat. Muzyka zgromadzona na krążku wypełniona jest nostalgią i spokojem. Promujący album Merrie Land zachwyca swoim rytmem, Gun to the Head z kolei przywołuje skojarzenia z lunaparkiem, a wieńczący wydawnictwo The Poison Tree niepokoi. W ucho wpada też Lady Boston, a przede wszystkim Nineteen Seventeen.
Nie jest to jednak prosta płyta i na pewno nie wszystkim się spodoba. Wymaga bowiem spokoju, natchnienia, otwartości. Sami twórcy łączą ją z brexitem i nastrojem z nim związanym tłumaczą melancholijny, nieśpieszny klimat wydawnictwa. A że cały album zlewa się trochę w całość i brakuje na nim potencjalnych przebojów? Takie było założenie. I udało się.
Joel
The Good The Bad and The Queen, Merrie Land
Polub nas na Facebooku, TikToku, BlueSky i Instagramie.
Polub nas w serwisie Media Krytyk.