
Chłopaki pochodzą z Baltimore. Tam w 2010 założyli zespół Turnstile i zaczęli przebijać się przez miejscową scenę hardcore’ową. Jedenaście lat później wydali album z piosenkami, które walczyły o Grammy. A teraz – latem 2025 roku – ukazał się kolejny krążek. Właśnie Never Enough.
Krążek to mieszanka współczesnego rocka z klimatami lat 80., to jest czasami, gdy muzyka ta nieco złagodniała i zaczęła podbijać popowe rozgłośnie radiowe. Zaczyna się utworem tytułowym, czyli Never Enough. Z gitarami w tle, ale z dość łagodnym, przyjemnym wokalem, odrobiną elektroniki na początku i końcu. Uwagę zwraca zwłaszcza długie, blisko dwuminutowe ambientowe outro. Rzecz naprawdę niespotykana.
Sole zaczyna się już gitarami i równo łomoczącą gitarą, w bardzo popowym, łagodnym I Care słychać ślady new wave’u, z kolei Dreaming i Sunshower zgrabnie łączą rockowe rytmy wymieszane z reggaetónem, trąbkami, klawiszami, co sprawia, że całość wydaje się bardzo przystępna. Lubię też króciutki, zadziorny kawałek Dull oraz Seein’ Stars, który z kolei zbliża się chwilami do muzyki popowo-dyskotekowej. Takiej niepozbawionej zadumy, ale spokojnie mogącej ściągnąć ludzi na parkiet. No i Look Out For Me, gdzie powraca rockowy vibe.
Turnstile nie wszystkim podejdzie. Na pewno nie przekona osób, które szukają ostrej muzyki, konkretnej, mrocznej, niepokornej. Never Enough łączy w sobie wiele gatunków i sięga po ambient, pop, fleciki, co z kolei przypadnie do gustu ludziom, którzy lubią fusion. Do tego ma niezłe teksty, jest spójny i nieszablonowy. A to sporo.
Joel
Turnstile, Never Enough
Polub nas na Facebooku, TikToku, BlueSky i Instagramie.
Polub nas w serwisie Media Krytyk.