
My Chemical Romance to amerykański zespół rockowy z New Jersey, którego frontmentem jest niegdysiejszy idol nastolatek, wokalista Gerard Way. To za jego sprawą założony na początku XXI wieku band zyskał olbrzymią popularność i przez pewien czas uchodził za czołową kapelę emo / pop-punk.
The Black Parade to trzecia płyta zespołu, wydana w 2006 roku i nazywana przez niektórych albumem koncepcyjnym czy wręcz rock operą. Być może obie te nazwy są nieco na wyrost, ale to wciąż ciekawe wydawnictwo sprawnie łączące gitarowy jazgot z odrobiną hard rocka i przebojowymi chórkami. Słychać je chociażby w świetnym Dead!, jednej z wielu perełek, które udało się wówczas nagrać.
Swoją drogą ciekawy mam stosunek do tej płyty. O ile dwa największe przeboje z niej – Teenagers i Welcome to The Black Parade – bardzo lubię, to kilka kolejnych numerów cieszących się spora popularnością na Spotify już mnie nie zachwyciło. I Don’t Love You, balladowy Cancer czy Famous Last Words to dobre kompozycje, ale dość wtórne. Wolę od nich dynamiczny, rozpędzony, lekko punkowy House of Wolves, nieco łagodniejsze, choć prześmiewcze Mama czy Disenchated.
The Black Parade warto przesłuchać między innymi dlatego, że na przełomie dekad My Chemical Romance należało do najpopularniejszych młodzieżowych zespołów rockowych. Rywalizowało z Green Day, Paramore i 30 Seconds to Mars, ale też chociażby Tokio Hotel i Fall Out Boy. To niezłe towarzystwo i dowód na sukces zespołu, który odcisnął swoje piętno na współczesnej popkulturze. Stąd wypada go znać, jeśli się lubi rocka.
Joel
My Chemical Romance, The Black Parade
Polub nas na Facebooku, TikToku, BlueSky i Instagramie.
Polub nas w serwisie Media Krytyk.