Bloc Party – Silent Alarm

Po dwudziestu latach wróciłem do Silent Alarm, debiutanckiej płyty angielskiego zespołu Bloc Party. Nagrał ją w 2004 roku w Londynie i Kopenhadze, wypuścił w lutym kolejnego roku i skutecznie podbił nią listy przebojów. Podobno muzycy chcieli, żeby album trafił do miłośników szeroko pojmowanego rocka, żadnego tam konkretnego podgatunku. Dali radę, bo grali z pasją i z energią, której nigdy za wiele.

Sporo tu fajnej, przebojowej nuty. Choćby otwierający album Like Eating Glass, typowy, lecz przemawiający do wyobraźni kawałek opowiadający o złamanym sercu, czy Helicopter, jeden z pierwszych singli, w którym mocniej wybrzmiewa zaangażowanie polityczne. Miłość powraca jako temat This Modern Love czy chociażby nieco łagodniejszego Blue Light, światowa polityka powraca chociażby w skocznym Price of Gasoline.

Jeśli miałbym wskazać najpopularniejszy kawałek, taki do przetestowania możliwości Bloc Party, pewnie wybrałbym Banquet, który pojawia się we wszystkich recenzjach i był też jednym z singli promujących wydawnictwo. Bardzo podobał mi się też dynamiczny Luno. Czuć tu talent wokalny Keke Okereke, który świetnie potrafi opowiadać historie i robi to ze sporym zaangażowaniem. Ciężką pracę wykonał też producent Paul Epworth, za sprawą którego Silent Alarm mieści się gdzieś pośrodku ówczesnego indie rocka.

Zespół gra do dziś. W chwili, gdy piszę te słowa, szykuje się na tournée po Australii. Wokalista Kele Okereke i gitarzysta Russell Lissack wciąż w nim występują, zmienił się perkusista, a niedawno również bas. Z sześciu wydanych dotąd płyt właśnie Silent Alarm cieszył się największą popularnością. Ale niełatwo jest przecież nagrać dobry album, który nawet po latach nieźle brzmi.

Joel

Bloc Party, Silent Alarm

Polub nas na FacebookuTikToku, BlueSky i Instagramie.
Polub nas w serwisie Media Krytyk.

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.