
Zespół The Cure to już stare dziadki. Kapela powstała w 1976 roku, a jej jedynym stałym członkiem pozostaje wokalista i frontman Robert Smith. Nie zmienił się też styl muzyczny, to wciąż muzyka gotycka wymieszana z mroczną odmianą stareńkiej nowej fali. Może i chłodna oraz niepokojąca, ale bardzo oryginalna. I na tyle charakterystyczna, że poznałem nowe utwory The Cure od pierwszych nutek.
I dobrze, ze je poznałem, bo Songs of A Lost World to udany album. Szesnastoletnia przerwa w nagrywaniu nie zaszkodziła zespołowi, Robert Smith nadal tworzy klimatyczne, melancholijne kawałki, niegłupie teksty, potrafi iść pod prąd współczesnych trendów i przyzwyczajeń. Zaczyna płytę ponadsześciominutowym Alone, kończy zaś jeszcze dłuższym Endsong, przypominając o przemijaniu wszystkiego, także młodości, urody, płyty… kto wie, może również samotności?
Sporo jest udanych piosenek na Songs of A Lost World. Powiedziałbym nawet, że wszystkie osiem bardzo mi się podobało. Energetyczne Drone Nodrone, nieśpieszne i bazujące na organach Warsong, alternatywne And Nothing Is Forever z balladową partią na samym początku, kiedy to pianinu zaczynają towarzyszyć smyczki. A Fragile Thing z kolei brzmi, jakby zostało nagrane z 25 lat temu, to właśnie to The Cure, które kochali fani.
W ciągu ostatnich 16 lat sporo wydarzyło się w życiu Smitha. Stracił rodziców, brata, urodę, zniknął gdzieś z pierwszych stron gazet. Nie przepadł jego charakterystyczny głos, którym czaruje od lat. Talentu również nie rozmienił na drobne, dzięki czemu możemy delektować się Songs of A Lost World. To święto nie tylko dla fanów The Cure.
Joel
The Cure, Songs of A Lost World
Polub nas na Facebooku, TikToku i Instagramie.
2 uwagi do wpisu “The Cure – Songs of A Lost World”