
Podejrzewam, że większość z szanownych czytelników Z dala od polityki nigdy o 16Volt nie słyszała. Tymczasem jest to bardzo przyzwoity zespół industrialny rodem ze Stanów Zjednoczonych, grający dość długo, bo od 1988 roku. Jego serce stanowi Eric Powell, kompozytor i główny wokalista, który na przestrzeni lat współpracował z wieloma różnymi muzykami. W 2011 roku wydał Beating Dead Horses, jeden z najlepszych w dorobku zespołu.
Co to jest? Ano industrial. Gitary, perkusja, elektronika. Do tego obłędna energia i spora dawka emocji. Fight or Flight pachnie chwilami jak RATM z wokalistą krzyczącym do mikrofonu i perkusją szalejącą w tle. Minimalistyczny Ghost, pulsujący jak jakiś sonar na okręcie podwodny, również wpada w ucho. Pomaga mu ciężka gitara burcząca w tle. The Wasteland that is Me, Burn czy na przykład Breathing Water oferują za to przyjemną melodię, zaś The Carrion jest wręcz ambientowy.
Tytułowy Beating Dead Horses też bardzo dobrze brzmi i zwraca również uwagę tekstem. Generalnie album pełen jest niezadowolenia z ówczesnej kondycji ludzkości. A przecież w 2011 roku była ona w o wiele lepszej formie, jeszcze przed wojną na Ukrainie, kolejnym kryzysem gospodarczym, ożywieniem faszyzmów. Oczywiście 16Volt nie jest zespołem politycznie zaangażowanym, a wokalista sporo miejsca w tekstach pozostawia sobie.
Oczywiście nie można stwierdzić, by Beating Dead Horses stanowiło jakąś nową jakość. 16Volt gra to jak 16Volt, bardzo sprawnie, przebojowo, ostro, skocznie, fajnie. W swoim gatunku daje radę i nie widzę potrzeby, by zespół przechodził jakąś rewolucję. Potwierdzają to zresztą opinie fanów, którzy z tego wydawnictwa byli więcej niż zadowoleni.
Fifi
16Volt, Beating Dead Horses
Polub nas na Facebooku.
Jedna uwaga do wpisu “16Volt – Beating Dead Horses”