
Motomami to trzeci album Rosalii, młodej hiszpańskiej piosenkarki, która w ostatnich latach zrobiła oszałamiającą karierę i podbiła serca milionów fanów ambitniejszego popu po obu stronach Atlantyku. Chociaż nie wiem, czy ambitniejszy pop to odpowiednie słowo – to niesamowita mieszanka stylów, rytmów i konwencji muzycznych.
Nowa płyta to szalona dźwiękowa podróż. Utwory są spójne, choć jednocześnie bardzo różne. Niektóre przypominają modne popowe przeboje, w innych wyraźnie czuć rytm flamenco, choćby w Bulerias. Obok rytmów tanecznych pojawiają się kompozycje pełne zadumy, obok utworów awangardowych takie, które mają szanse zaistnieć na listach przebojów. I co ciekawe, te ostatnie wypadają tu najsłabiej. Przede wszystkim są zbyt bardzo oczywiste. Choć taka La Fama z udziałem The Weeknd brzmi świetnie (w rozszerzonej wersji albumu także w wersji koncertowej).
Mam świadomość, że takie Diablo znajdzie swoich fanów, że Chicken Teriyaki oczaruje wielu słuchaczy. Wielkim przebojem już jest Despecha. Ale już Bizcochito czy Como Un G sprawiają wrażenie utworów nieco zagubionych, stojących w niepotrzebnym rozkroku pomiędzy kilkoma stylistykami. Abcdefg dla odmiany brzmi świetnie. Siłą Motomami są utwory ambitniejsze i balladowe, jak Hentai czy Sakura, łączące jazz z folkowymi rytmami, choćby ze wspomnianym flamenco, choć ono akurat nie jest aż tak mocno obecne jak na El mal querer.
Album Motomami już po premierze stał się przebojem i spotkał z bardzo ciepłym odbiorem. Widać, że Rosalia podąża wyznaczoną przez siebie ścieżką, ma pomysł na siebie i spore ambicje. Przede wszystkim wie, czego chce, i nie boi się eksperymentować, iść nieco pod prąd muzyce popularnej. Nie oddaje się w łapy czystej komercji. Za to ją właśnie cenię.
Fifi
Rosalia – Motomami
Polub nas na Facebooku i Twitterze.