
Dość często narzekam, że brakuje świeżej krwi w rocku. Że w rozgłośniach radiowych wciąż grają zespoły z długimi brodami i że chciałoby się poznać coś nowego, świeżego. Mniej znanego. Takiego jak Treefold Fate, naprawdę fajny band grający klasycznego rocka. Szkoda, że mało kto w Polsce o nim słyszał.
Mnie wpadł on w ucho podczas seansu Blood Moon Rising, dość tandetnego horroru z bardzo fajną ścieżką dźwiękową. Swoje utwory użyczyły jego twórcom lokalne kapele, choćby Alien 6, Tripnet, The Surf Side IV, The Frogmen, Hounds czy North Of Malibu. I grają świetnie. Podobnie jak i Threefold Fate, który na swoim jedynym albumie, nagranym w 2018 roku 3xf8, buduje fajny klimat. Gitary, perkusja, mocny, wyrazisty wokal – nie trzeba mi więcej.
Dla osoby wychowanej na muzyce rockowej 3xf8 to zestaw, który już przy pierwszym przesłuchaniu wpada w ucho. Hell Ride, Lost Angel, The Strange Lights, Taste the Sun czy Ghosts and Gods momentalnie zapadają w pamięć i już przy kolejnym przesłuchaniu wydają się starymi znajomymi. Może dlatego, że Threefold Fate nie szukają niczego nowego. Nie próbują kombinować. Grają tak, jak wiele innych zespołów przed nimi, ale robią to dobrze.
Jasne, pewnie usłyszę, że to zespół pubowy, że podobnych kapel są tysiące. Ale czy Iron Maiden nie było zespołem pubowym? Też zaczynali w knajpie, zostali docenieni, zdobyli popularność. Threefold Fate wciąż o nią walczy, a niewielka popularność ich utworów na Spotify pokazuje, że wciąż daleka droga przed nimi.
Joel
Threefold Fate – 3xf8
Polub nas na Facebooku i Twitterze.