
Gry imprezowe – to jest coś. Po pierwsze imprezy zawsze są przyjemne i poprawiają humor. Po drugie gry dostarczają emocji i stanowią przyjemny przerywnik pomiędzy obżeraniem się, alkoholizowaniem i wysłuchiwaniem nieciekawych opowieści o problemach czyichś dzieci. Po trzecie wreszcie, dają kopa szarym komórkom i bardzo często również zachęcają do wysiłku fizycznego. Same korzyści!
Time’s Up! nie jest nową grą. Jej pierwsza wersja ukazała się pod koniec XX wieku w Stanach Zjednoczonych i błyskawicznie podbiła serca graczy. Swoje nagrody przyznały jej wpływowe czasopisma o grach, a nawet gazety (Chicago Tribune), zaś Mensa zaczęła polecać ją swoim członkom. Od tego czasu upłynęło jednak grubo ponad dwadzieścia lat. Pojawiły się nowe edycje gry, zresztą i ta oryginalna została mocno zmieniona. A wszystko dlatego, że Time’s Up! przypomina nieco popularne i w Polsce kalambury i wymaga haseł na czasie.
Jakich haseł? Ano w Time’s Up! Party jest ich równo 440. Związane są ze współczesną popkulturą, i to bardzo szeroko rozumianą – pojawiają się tu rozmaite sławy, od Andy’ego Warhola po Marshalla z Psiego patrolu. Od czasu do czasu trafiają się również polskie nazwiska, zapewne wstawione zamiast nieznanych w Polsce baseballistów czy graczy futbolu amerykańskiego. Zadanie uczestników zabawy polega na przekazaniu reszcie ekipy jak największej liczby haseł… bez wymieniania ich.
Sposoby są trzy. Można po prostu opowiedzieć o danej postaci (opcja najłatwiejsza), podpowiedzieć jej godność za pomocą tylko jednego słowa (wersja trudniejsza) bądź w ogóle nie używać słów, a jedynie gestów czy dźwięków (ponoć wersja najtrudniejsza, choć mnie ta druga sprawiała najwięcej problemów). Niby banał, ale emocji i okazji do śmiechu nie brakuje. A że podobnie bawić się można bez inwestowania w grę? Jasna sprawa. Co kto lubi!
Joel
Time’s Up! Party, wyd. Rebel.pl
Polub nas na Facebooku i Twitterze.