
Terakotowa armia to planszówka, która swoją nazwę i temat zawdzięcza pierwszemu cesarzowi Qin. Jego poddani jakieś dwieście lat przed naszą erą wybudowali mu olbrzymi grobowiec, a półtora kilometra od niego wystawili olbrzymią armię z wypalanej gliny, składającą się z ponad ośmiu tysięcy figur naturalnych rozmiarów.
Rzeźby te – o ile można tak je nazwać – zajęły podziemne pomieszczenia o powierzchni kilkunastu tysięcy metrów kwadratowych. Przedstawiały żołnierzy różnych formacji, także dowódców i generałów. Miały chronić władcę po śmierci, dlatego zaopatrzono je w broń z brązu, a także rozmaite zwierzęta, od wierzchowców i koni jucznych po… kaczki. Co ciekawe, armii towarzyszyła grupa akrobatów, muzyków i tancerzy, mających zapewne stanowić rozrywkę dla studzonych wojaczką gliniaków.
Grę zaprojektowali Polacy, Przemysław Fornal i Adam Kwapiński. Skupili się na mechanice, ale dzięki odpowiedniemu doborowi tematu wyczarowali niezwykły klimat rozgrywki. Gracze wcielają się w konstruktorów owych figur, nie tyle rzeźbiarzy co ludzi odpowiadających za ich przygotowanie. Wymagało to zdobycia niezbędnych zasobów i zatrudnienia przeszkolonych robotników. Stąd kilkaset żetonów, którymi operuje się podczas rozgrywki, decydując o tym, gdzie i na co skierować swoje środki działania.
Terakotowa armia jest strategią, i to strategią dość wymagającą. W zabawie może wziąć udział od dwóch do czterech osób, które powinny zapoznać się z instrukcją, a następnie rozegrać kilka próbnych partii. Dopiero wtedy docenią tę produkcję, zwłaszcza niuanse rozgrywki mogące mieć wpływ na końcowy wynik. To spora zaleta, ale też wada – osoba doświadczona, mająca za sobą kilkanaście partii, bez trudu pokona początkującego. Zwłaszcza że losowość nie odgrywa tu zbyt wielkiej roli.
Joel
Terakotowa armia, wyd. Rebel.pl
Polub nas na Facebooku i Twitterze.