Polacy kochają piłkę nożną i kochają biografie, dlatego dziwi mnie, że Pele. Narodziny legendy nie trafił do naszych kin. To naprawdę efektowny, świetnie nakręcony film, który ogląda się niesamowicie przyjemne. Główna wada? Obraz w dość swobodny sposób traktuje życie słynnego brazylijskiego piłkarza. Wiele faktów pomija, inne mocno zmienia, chwilami zamieniając go w jednego z bohaterów Shaolin Soccer. No i kończy się w najciekawszym momencie, czyli w chwili sięgnięcia przez siedemnastoletniego piłkarza po tytuł mistrza świata.
Poznajemy go, gdy jest jeszcze dzieciakiem. Razem z kumplami biega wśród skromnych chatek i w ekwilibrystyczny sposób kopie piłkę wykonaną z umiejętnie zwiniętych ciuchów. Jego ojciec, były piłkarz, nie jest z tego zadowolony. Sam zakończył karierę w wyniku kontuzji i dlatego uważa, że junior powinien nauczyć się fachu. Edsona Arantesa „Dico” do Nascimento ciągnie jednak na boisko. Pewnego dnia bierze nawet udział w lokalnym turnieju futbolowym. Choć w odróżnieniu od świetnie przygotowanych rywali jego drużyna nie nosi butów, radzi sobie znakomicie. Sam Pele przeciwników mija jak tyczki w slalomie. Nic dziwnego, że wpada w oko wysłannikowi słynnego klubu Santos.
Szybkie tempo, roześmiane miny chłopców oraz malownicze, kolorowe zdjęcia stanowią o sile Pele. Narodziny legendy. Ten film po prostu przyjemnie się ogląda. Główny bohater z ubogiego, choć nie pozbawionego fantazji chłopaka na naszych oczach zamienia się w krajowego bohatera. Trochę za łatwo mu to przychodzi. Można odnieść wrażenie, że w kilka meczów wystarczyło mu do powołania do kadry narodowej. Tak oczywiście nie było. Także mistrzostwa świata w Szwecji miały nieco inny przebieg. Pele błysnął w nich wcześniej niż w filmie, pomógł pokonać Związek Radziecki i już Węgrom strzelił gola. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego niektóre mecze ucięto sugerując, że zakończyły się innym wynikiem niż w rzeczywistości.
Podobne wątpliwości budzi ginga – tak właśnie Pele nazywał swój widowiskowy styl gry. W filmie urasta on do kluczowego elementu gry drużyny Brazylii, mistycznej mocy, dziedzictwa narodowego niedostępnego dla zawodników z innych krajów. Niektóre zagrania są naprawdę widowiskowe, bliższe capoeirze niż normalnemu futbolowi. Nieco to przegięte. Osoby poszukujące realistycznego obrazu futbolowego muszą więc powędrować gdzieś indziej. Pele. Narodziny legendy to czysta rozrywka, która skutecznie relaksuje. Ale tylko rozrywka.
Wojciech Kąkol
Pele. Narodziny legendy, Pele, reż. Jeff Zimbalist, Michael Zimbalist, wyst. Kevin de Paula, Rodrigo Santorio, Vincent D’Onofrio, Diego Boneta, Pele
Polub nas na Facebooku!
Jedna uwaga do wpisu “Pele. Narodziny legendy”