Michael White, wykładowca akademicki i korespondent „Sunday Express”, napisał w swoim życiu kilka dobrych biografii. W sposób rzeczowy, choć nie pozbawiony polotu przybliżył czytelnikom losy Galileusza, Newtona, Asimova, Leonarda da Vinci, Mozarta i Johna Lennona. Żadna z tych książek nie odniosła wielkiego sukcesu wydawniczego. Nic dziwnego, że White postanowił ruszyć ścieżką wydreptaną przez Dana Browna i napisać powieść w stylu słynnego Kodu….
W Oksfordzie ktoś bestialsko morduje studentki i wycina z ich ciał ważne organy. Pisarka Laura Niven uważa, że to morderstwa rytualne, wiążące się z doświadczeniami alchemików. Jej były mąż i fotograf policyjny, Philip Bainbridge, dość szybko zaczyna jej wierzyć. Gorzej z jego przełożonymi. Ich zdaniem teorie dotyczące układu gwiazd, kamienia filozoficznego i poszukującego go Zakonu Czarnego Smoka (któremu niegdyś przewodniczył sam Izaak Newton) nie mają większego sensu.
Kto ma racje? Czy tajemniczy morderca rzeczywiście jest szalonym zwolennikiem okultyzmu? A może to po prostu znudzony życiem chirurg-hobbysta albo zwykły kanibal, smażący sobie co parę dni potrawkę z wątroby czy płucek? Odpowiedź wydaje się oczywista, chociaż – przyznam szczerze – tożsamości człowieka stojącego za kolejnymi zbrodniami można się domyśleć dopiero w połowie książki. To jedna z niewielu zalet tej przeciętnej aż do bólu książki.
Choć White stara się jak może, nie ma talentu Dana Browna i nie potrafi tworzyć interesujących zagadek, skutkiem czego fabuła Ekwinokcjum wydaje się wyjątkowo blada. Co gorsza, stworzone przez niego postaci również nie są ciekawe. Autor skacze czasami w przeszłość, do czasów Newtona, ale słynnego naukowca odmalowuje jako mało ciekawego, ogarniętego lekkim szaleństwem obywatela. Szkoda.
Powieść broni się wartką akcją i kilkoma ciekawostkami historycznymi, ale to przecież mało. Zbyt mało, by powieść można było komuś polecić…
– joel
„Ekwinokcjum”, Michael White, Rebis