
Vampire Weekend brzmi groźnie. Nawet bardzo groźnie. Człowiek spodziewa się jakiegoś mrocznego zespołu grającego muzykę gotycką albo przynajmniej waleczny heavy metal. Nieoczekiwanie dostaje twór „simonandgarfunkelowy”, a więc wysoki męski głos wsparty łagodną gitarą. I robiący to naprawdę dobrze.
Zespół narodził się w 2006 roku w Nowym Jorku i już dwa lata później wydał swoją pierwszą płytę łączącą indie z afropopem. Na tyle dobrą, że niektórzy krytycy umieszczali ją nawet na listach najlepszych debiutów. Father of the Bride z 2019 roku, czwarty studyjny album zespołu, też zasługuje na uznanie. Prace nad nim trwały sześć lat, a efekt jest chyba zbyt wycyzelowany, by chwytać za serce. Ale wciąż buja.
Wśród osiemnastu utworów zebranych na płycie jest co najmniej kilka naprawdę ciekawych. Choćby Harmony Hall, który szybko wpada w ucho i cieszy swoją łagodnością. Podobną drogą podąża This Life. Beztroski, pogodny Unbearably White też ładnie brzmi, a za najlepszy w tym gronie uchodzi How Long? Z kolei Sympathy zaskakuje nieco dziwaczną mieszanką gorących, hiszpańskich rytmów przeciętnych spowolnieniami, co mnie akurat zgrzyta.
Podobają mi się dwa utwory nagrane ze Steve’em Lacy – Sunflower i Flower Moon. Mocnym punktem jest też Stranger, a także duety z Danielle Haim, choćby Married in a Gold Rush. I choć polska krytyka nieco narzekała na Father of the Bride, to dla mnie to całkiem udany album. Nie wybitny, niech będzie, ale ciekawy, odprężający, dający chwilę wytchnienia. I w kilku przypadkach autentycznie zaskakujący.
Joel
Vampire Weekend, Father of the Bride
Polub nas na Facebooku, TikToku, BlueSky i Instagramie.
Polub nas w serwisie Media Krytyk.
Jedna uwaga do wpisu “Vampire Weekend – Father of the Bride”