No Turns – One Way

Zespół No Turns powstał we wczesnych latach 90. w moim liceum. Grzesiek, jego gitarzysta, mieszkał nade mną i dudnił całymi dniami, zapewne myśląc, że go nie słychać. Ale potem przyszedł koncert na sali gimnastycznej, zapewne jeden z pierwszych w karierze No Turns. Mimo fatalnego nagłośnienia było naprawdę świetnie. Czuło się, że chłopaki mają talent i wiedzą, co chcą grać.

Ale potem przyszło życie. Matury, studia, pierwsze prace, kto wie, może potrzeba założenia rodziny. Nie było czasu na nic i dlatego chłopaki z No Turns swoją pierwszą płytę wydali w styczniu 2025 roku, grubo ponad trzy dekady po swoim szkolnym debiucie. Późno, ale można znaleźć w tym pozytywy. Wtedy nie nagraliby tak dojrzałego albumu rockowego, nie wyprodukowaliby go na tak wysokim poziomie, nie zachęciliby też do współpracy przy jednym z numerów swojego idola, Vernona Reida z Living Colour.

Prace nad One Way trwały cztery lata. W tym czasie powstało sześćdziesiąt kawałków, z czego ostatecznie na płycie znalazło się dziesięć. Singlowy Mother, który odniósł sukces na rockowych listach przebojów, otwierający płytę Kings and Queen czy wieńczący ją Beautiful Soul z Reidem grającym przyjemną solówkę i Arpitem Manaktalą na perkusji. W sumie to niemal każda piosenka wpada tu w ucho, rytmiczna, choć nieco melancholijna Alone czy Love Inside.

Materiał to klasyczny gitarowy rock z wyrazistym męskim wokalem, klimatyczny i nastrojowy. Czuć tu dalekie echa Pearl Jam czy chociażby Pixies, a więc konkretnej gitarowej zasłony wspartej basem i perkusją. Nie ma tu wymyślania koła na nowo, jest za to spójność i melodyjność, ciekawe teksty. No i satysfakcja, że chłopaki z No Turns po latach potrafili się skrzyknąć i spełniać swoje młodzieńcze marzenia. Oby tak dalej!

Joel

No Turns, One Way

Polub nas na FacebookuTikToku, BlueSky i Instagramie.
Polub nas w serwisie Media Krytyk.

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.