
Poprzednia opisywana przeze mnie płyta Słonia, Redrum, bardzo mi się podobała. Mutylator jest słabszy, co nie oznacza, że zabrakło na niej miejsca choćby na kilka bardzo udanych kawałków. Raper z Poznania po prostu umie opowiadać, fajnie dobiera rymy i z pewnością kocha też horrory.
Słoń już na wstępie deklaruje, że to nagrania dla osób, które wiedzą, co to fikcja literacka. A potem snuje w swoich kawałkach historie morderstw, rzezi, jakichś chorych perwersji. Na Redrumie najbardziej podobały mi się jego dłuższe kompozycje, tak zwane horror stories, które na Mutylatorze wypadają słabiej. To znaczy Ballada o lekkim zabarwieniu gastronomicznym jest bardzo spoko, ale Butterfly z bardzo skromnym podkładem i nieco łagodniejszym tempem rozczarowuje. Kawałkowi brakuje pazura, tej agresji, którą miał chociażby Kosmiczne Przygody Generała Syfilisa.
Jeszcze gorzej prezentuje się blisko dziesięciominutowy Buttefly (prequel), w którym raper wpadł na pomysł, by w swoje monologi wpleść dialogi odgrywane przez „aktorów”. Nie tylko brzmią one sztucznie, ale wybijają z rytmu. Stąd na Mutylatorze wolę utwory krótsze, choćby bardzo fajny Legion, Sicario czy Ugly Kid Słoń. Ciekawostką jest z kolei Zombie Hunter 2000, który w pewnym momencie przechodzi w metalowy kawałek.
Słoń potwierdza, że jest jednym z najlepszych polskich raperów. Ma swój styl, ma te swoje zamiłowanie do makabry, ma lekkość opowiadania i skutecznie ucieka od uliczno-gangsterskich banałów. I to mrugnięcie okiem, które na Mutylatorze jest bardzo widoczne. Warto przypominać słuchaczom, że to wszystko kreacja. Dobra zabawa.
Joel
Słoń, Mutylator
Polub nas na Facebooku, TikToku, BlueSky i Instagramie.
Polub nas w serwisie Media Krytyk.