
W 2009 roku Bob Dylan opublikował trzydziesty czwarty album w swojej karierze. O tle nietypowy, że świąteczny. Cały zysk ze sprzedaży Christmas in the Heart trafił – i dzięki platformom streamingowym wciąż trafia – do kilku organizacji starającym się pomagać osobom bezdomnym. Piękna inicjatywa.
Co ciekawe, Dylan wychował się w rodzinie żydowskiej i dopiero jako trzydziestolatek (z okładem) został chrześcijaninem. Jednak już wcześniej świętował Boże Narodzenie i cenił kolędy, hymny i pieśni świąteczne. Na płycie Christmas in the Heart zebrał piętnaście utworów, w tym kilka standardów i parę piosenek, których polski słuchacz pewnie nigdy nie słyszał. Uwagę zwracają chociażby Winter Wonderland, Little Drummer Boy z charakterystycznym rytmem wybijanym na bębenku, wreszcie przebojowy Must Be Santa.
Wszystkie zostały zaśpiewane w sposób klasyczny. Dylan uznał, że w przypadku kompozycji świątecznych eksperymentowanie się nie sprawdzi. Ba, posunął się do zaangażowania chórków, które brzmią jak z starych produkcji Disneya. Oczywiście trudno tu mówić o klasyce, skoro w miejsce anielskich wokali znanych z większości płyt świątecznych pojawia się charakterystyczny, zachrypnięty głos Dylana. Ale to nie przeszkadza. Here Comes Santa Claus brzmi przyjemnie i zaczyna się od dzwoneczków, potem odzywa się gitara dobro. Z kolei The Christmas Blues jest, jak łatwo się domyśleć, bluesem.
Obok radosnych i skocznych kompozycji, takich chociażby jak Christmas Island, pojawiają się spokojne, wręcz melancholijne, utrzymane w stylu I’ll Be Home for Christmas. Płyta Christmas in the Heart wprawia w świąteczny nastrój, a jednocześnie ucieka od całej tej wymuszonej słodyczy, która kojarzy się ze świętami. Właśnie dlatego brzmi tak dobrze.
Joel
Bob Dylan, Christmas in the Heart
Polub nas na Facebooku, TikToku, BlueSky i Instagramie.
Polub nas w serwisie Media Krytyk.