Janusz Walczuk – Jan Walczuk

Przyjemna była pierwsza płyta Janusza Walczuka, nie przeczę. Polubiłem kilka kawałków. Wydana później EP-ka nieco mnie rozczarowała, a album Jan Walczuk potwierdził tylko, że facet się nie rozwija. Ba, w warstwie tekstowej to nawet zwija się, nie mając wiele nowego do zaoferowania.

Album Jan Walczuk wypchany jest aż po brzegi fajnymi, melodyjnymi utworami. Dwadzieścia siedem kawałków, ponad godzina muzyki, gościnne występy Young Leosi, Margaret czy Wroobla to też nie w kij dmuchał. No dobra, utworów jest nieco mniej, bo pojawiają się tu cztery skity, fragmenty wywiadów z artystą. Nie zmienia to faktu, że jest czego słuchać i fani – a Walczukowi nie brakuje fanów – mają powody do radości.

Rozczarowują mnie teksty, bo spora ich część wydaje się monotematyczna i pozbawiona głębszej refleksji. Jestem zajebisty, odniosłem sukces, dziewczyny same mi się pchają do łóżka, ale to puste lale, kiedyś ciężko tyrałem, do domu pukał komornik, teraz hajsu mam jak lodu, jaram i piję i dobrze się bawię – taki artysta serwuje nam przekaz. Trasa, próba, joint, stres, koncert, after, hotel, seks, lifestyle, konto, kasa, wszystko co wydaję wraca, śpiewa w kawałku Showbiznes. Pytanie, czy jest się czym chwalić, bo to spełnienie marzeń gimnazjalisty.

Oczywiście trudno odmówić Walczukowi sukcesu. Ma prawo codziennie liczyć gotówkę, którą zarobił dzięki własnej ciężkiej pracy, bez pomocy kolegów z branży. Jego bankomat zapewne pluje hajsem. I super! Liczę, że na kolejnych płytach wyjdzie trochę poza hiphopowe poletko. Choć może najpierw musi dojrzeć. Wielu muzyków tak miało, że dopiero po pewnym czasie zmieniło sposób refleksji…

Fifi

Janusz Walczuk, Jan Walczuk

Polub nas na FacebookuTikToku, BlueSky i Instagramie.

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.