
Kto tu jest kto? Ano album nazywa się Sarah i pochodzi z 2003 roku, a śpiewa go Jude, wokalista, którego poznałem dzięki drugiej części Oszukać przeznaczenie (pojawił się tam jego utwór My name is Death). To była jego mroczniejsza strona. Ta łagodniejsza bliska jest temu, co prezentowali kiedyś Simon and Garfunkel.
Najprościej napisać, że Jude to jeden z tych panów dysponujących ciepłym, dość wysokim głosem, którzy chętniej akompaniują sobie na gitarze akustycznej. Śpiewają pogodne, poetyckie teksty, łagodność buchająca z każdego wersu, wreszcie melodie, które wpadają w ucho. I choć cały album brzmi dość podobnie, pozbawiony jest wyróżniających się akcentów, to dzięki temu tworzy spójną, przyjemną całość.
Nie jest tak, że nie ma tu przebojów. Największą popularnością cieszy się chyba Madonna, kompozycja otwierająca Sarah, do której wokalista wracał jeszcze niejeden raz. Podobnie Black Superman. Przyjemnie brzmi również Crescent Heights, nieco bardziej dynamiczny, w który swoje robią instrumenty perkusyjne i syntezatory pojawiające się w drugiej części utworu. No i If You Need, znów bardziej kameralny, przyjemnie rytmiczny.
Sarah to dla Jude powrót do „jego” grania. Poprzedni album, King of Yesterday, został zmiksowany przez wytwórnię, bez wiedzy wokalisty, który nie był zadowolony z efektu końcowego. Dlatego nad tą płytą czuwał od początku do końca. Przypadnie ona do gustu wszystkim, dla których nuty w stylu wspominanych już Simona i Gafunkela są czymś bliskim i kochanym.
PS. My w Polsce mamy zespół Jude, ale to zupełnie inna bajka.
Joel
Jude – Sarah
Polub nas na Facebooku, TikToku i Instagramie.