Emma Ruth Rundle – Engine of Hell

Portland ma coś w sobie. Co chwila pojawiają się artyści, którzy mieszkają w tym właśnie mieście i tworzą ciekawą, niebanalną muzykę. Emma Ruth Rundle jest dobrym tego przykładem. To niezwykle utalentowana wokalistka grająca wyciszoną, smutną muzykę. Engine of Hell – mimo swojej groźnej nazwy – jest albumem spokojnym i łagodnym.

Ktoś napisał o Emmie Ruth Rundle, że musi pochodzić z ponurego miasta. Deszczowego, mrocznego, nieszczęśliwego. Nagrała bardzo intymny album, właściwie pozbawiony bardziej złożonych efektów. Nie ma tu jakiś przesterów, perkusji bębniącej w tle, jest gitara bądź pianino, czasem inny instrument. No i jej głos. Nieśpieszny, elegancki. Pasujący do muzyki akustycznej, nagranej w studio na żywo. Rundle w większości przypadków nie korzystała z pomocy innych artystów. Sama sobie akompaniowała.

Kompozycje nie są zbyt skomplikowane. Zagrane na pianinie Body okazuje się prostą, łagodną i smutną balladą, opowieścią o babci, która kupiła jej pierwszy instrument i która mieszkała z nią aż do śmierci. The Company opowiada z kolei o samotności, zaś delikatny Dancing Man o upływie czasu i przyjaźni. Właściwie jedynie ostatni utwór przynosi więcej pogody, ale też nie do końca, gdyż podmiot liryczny nie ma nawet obola na przekroczenie rzeki okalającej piekło.

Engine of Hell to album kontemplacyjny, odarty z barokowej przesady, skromny i zgrabny. Także poetycki, bo teksty dalekie są od prostackiej dosłowności. Oczywiście trzeba być na muzykę Emmy Ruth Rundle przygotowanym. Mieć świadomość, że to mimo wszystko są niszowe kompozycje, niewesołe i bardzo spokojne. Nie każdy takie lubi. Ale z drugiej strony niektórzy nie mogliby bez takiej muzyki żyć.

Joel

Emma Ruth Rundle – Engine of Hell

Polub nas na Facebooku, TikToku i Instagramie.

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.