Metallica – 72 Seasons

Nowa płyta zespołu Metallica zawsze jest wydarzeniem. Czasami tylko pojawia się pytanie, czy warto było czekać. W przypadku 72 Seasons odpowiedź wydaje się pozytywna, choć z pewnością nie jest to tak przebojowy album jak ten czarny.

Już od pierwszych taktów czuć, że to Metallica. Ten dźwięk gitar, ta praca perkusji, wreszcie ten wokal – zespół zapracował na to, by być rozpoznawalnym już od pierwszych taktów. W dodatku 72 Seasons podążą tym samym tropem co Death Magnetic i Hardwired…To Self-Destruct. A więc trash, ostre, szybkie granie, żadnych „czarnych” ballad czy eksperymentów rodem z Load/Reload. Świetnie pokazuje to wydany kilka miesięcy wcześniej singiel, Lux Aeterna. To przedsmak tego, co czeka słuchaczy na liczącej 77 minut płycie.

A jak jest? Jest szybko, głośno, konkretnie. Tytułowe 72 Seasons przywołuje Metallicę z czasów jej debiutu, to dopracowana kompozycja z niegłupim tekstem i niezłą pracą rytmików w refrenie. Udanych kompozycji jest oczywiście więcej. Hardrockowe Screaming Suicide. Napisane podczas jam session Sleepwalk My Life Away. Dynamiczne Shadows Follow, niepozbawiona solówek Inamorata, You Must Burn! uderzające mocno do głowy i sprawiające, że zaczyna się ona kiwać.

72 Seasons to jedenasty album Metalliki, zespołu, który tworzą panowie mający po 60 lat. Sporo. Stąd z płyty bije profesjonalizm, świadomość, jaką muzykę kapela chce grać. Bije też znawstwo i wyrachowanie. To ponad godzina utworów nowoczesnych, choć jednocześnie zanurzonych w przeszłości zespołu. I mnie to odpowiada, nawet jeśli 72 Seasons nie jest tak przebojowy jak najlepsze wydawnictwa zespołu.

Joel

Metallica – 72 Seasons

Polub nas na Facebooku.

3 uwagi do wpisu “Metallica – 72 Seasons

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.